Czasami trzeba odpocząć od hałasu i zapuścić się w bardziej odprężające rejony muzyczne. Niestety – albo i stety – coraz częściej mi się to zdarza (wiek robi swoje). Poza tym – nie samym defem i blekiem człowiek się żywi 🙂
Dziś pod lupę trafił album Greków z Hail Spirit Noir, którzy zakotwiczyli przy nabrzeżu z napisem: progresywny, psychodeliczny rock z elementami darkwave i delikatnym metalowym pazurkiem.
Zespół powstał w 2010 r w Salonikach i do tej pory nagrał cztery albumy. Wcześniejszych niestety nie miałem okazji słyszeć, a dziś postaram się zgłębić tajniki ich ostatniej płyty „Eden in Reverse”, którą wydała rodzima Agonia Records.
Album składa się z siedmiu opowieści, które po prostu płyną i delikatnie bujają na falach spokojnego morza. Nie znajdziemy tutaj gwałtownych zrywów czy agresywnych riffów. Czasami dają ponieść się swojej fantazji i zawędrują w szybsze rejony, ale to tylko świadczy o szerokim horyzoncie muzycznym. Eksperyment to ich drugie imię. Panowie nie boją się sięgać po odmienne środki wyrazu i za to ich cenię.
Głównym elementem oraz podwaliną całej muzyki jest tutaj klawisz i to taki trochę retro z lat ’70. Szukam jakichś odnośników do muzyki HSN, ale ciężko mi coś konkretnego przyłatać. Jest trochę psychodelii z Oranssi Pazuzu, ale nie takiej gwałtownej. Wokale bardzo spokojne, aksamitne, które ukołyszą do snu nawet najbardziej rozwydrzonego bachora. I tutaj na myśl przychodzi mi Opeth z późniejszych płyt. Głos niejakiego Consa Marga jest jedyny w swoim rodzaju i potrafi opowiadać ciekawe historie. Mnie wciągnął i nie mogę się od niego uwolnić.
Płyta trwa zaledwie 40 minut, a odnoszę wrażenie jakbym wybrał się w podróż, która trwa bez końca. Z całości wyróżniłbym dwa utwory: „Crossroads”, który kojarzy mi się po troszku z Finlandią i ich muzyką ludową (klawisze jak w Amorphis) oraz kończący album kosmiczny „Automata 1980”. Istny rytuał w sam raz na koniec wędrówki.
Album, który na długo pozostanie w mojej pamięci. Polecam!!!