O Grind Core jeszcze na Piance nie było, więc najwyższy czas to zmienić.
Jak wszystkim wiadomo prekursorami gatunku byli brytole z Napalm Death i Carcass, ale dziś o tych mniej znanych firmach kilka słów popełnię. Zaczniemy od północnego zakątka Europy, czyli Skandynawii – a konkretnie Finlandii, gdzie od 1993 r grinduje sobie Rotten Sound. Jak do tej pory nagrali 6 pełnych albumów, kilka epek, splitów i kompilacji. W muzyce R. S. Słychać wyraźne wpływy ojców gatunku wyżej wymienionych, ale swoje trzy grosze też wcisnęli. Znajdziemy tu wszystko, co rasowy grindowy band powinien mieć. Jest blast, ściana gitar i histeryczny wrzask. Na żywo istny dynamit. Polecam płytę z 2008 r „Cycles” w dwóch słowach – Grindowe tornado.
Kolejnym zespołem, który bardzo lubię, jest gore grindowy General Surgery ze Szwecji. „Chirurdzy” nagrali tyko dwie płyty „Left hand pathology” (2006) i „Corpus In Extremis/analysis necroticism”(2009). Słychać tutaj małe naleciałości Death metalu (brzmienie i growl), ale grindowy smród ciągnie się za nimi, aż miło powąchać. Tematyka tekstów troszkę przypomina Carcassowe liryki, czyli sprawy medyczne, operacje, patologia, gore. No i na koncertach też jest „szpitalne”. Pięciu kolesi w ubryzganych krwią fartuchach pruje ile sił we flakach i w dodatku sprawia im to niesamowita frajdę.
Kolejnym zespołem będzie Feastem z Finlandii. Istnieją zaledwie 10 lat i na koncie mają trzy pełne wydawnictwa, dwie epki i split z Kill the Client. W ich muzyce słychać spore naleciałości z punk rocka, ale przecież grind core to taki punk na szybszych obrotach 😉 Lubię taką prostotę, jaka bije z ich muzyki. Czasami trzeba troszkę się odchamić i zapomnieć o całym tym bałaganie, który nas otacza. Feastem jest do tego stworzony. Widziałem już kolesi nie raz na żywo, są częstymi bywalcami festiwalu Obscene Extreme w czeskim Trutnovie, gdzie i ja co roku bywam. Miejsce idealne dla takich zespołów, zresztą klimat tej imprezy też jest rewelacyjny. Pełen luz, masa freaków i przyprawiające o mdłości podwieszania w wykonaniu szaleńców z praskiego studia Hell. Jeśli ktoś nie był – zachęcam gorąco do odwiedzenia jedynego i niepowtarzalnego miejsca na naszym globie.
Na zakończenie polecę klika nazw z naszego podwórka. Dead Infection pewnie każdy szanujący się grind maniak zna. Chłopaki z Białegostoku hałasują już od ponad 25 lat, nagrali 3 albumy i masę splitów i kompilacji. Ja lubię ich starsze dokonania, a „Surgical Disembowelment” do tej pory masakruje moje narządy słuchu.
Ich ziomale ze Squash Bowels też nie są gorsi. Od 1994 roku na scenie i wciąż aktywni, a o ich aktualnej kondycji poświadczyć może ostatni album „Grindcoholism” z 2013r.
I na deser najmłodsza z nich stołeczna Antigama. Sześć dużych płyt i kilkanaście splitów to już taki kanon na grindowej scenie. Jak ktoś lubi łamanie kołem i fabryczny hałas to GRIND jest dla niego.
Warto wspomnieć o chełmskim Parricide. To już trzecia dekada ICH aktywności. Warto posłuchać.
Parricide znam i uwielbiam przyjdzie i czas na nich:)