Moja przygoda z GRAVE PLEASURES rozpoczęła się od płyty „Motherblood”, która ukazała się w 2017 r. Wcześniej zespół istniał pod nazwą BEASTMILK i wydał album „Climax” (2013r). Pamiętam, że prasa dość ciepło przyjęła ich debiut, a ja niestety nie zwróciłem na ten fakt uwagi. Coś tam liznąłem z netu, ale nie „zażarło”. Po zmianie składu i nazwy na GRAVE PLEASURES zadebiutowali w 2015 roku płytą „Dreamcrash”, która niestety gdzieś mi umknęła. Ale wracając do „Motherblood” – od tej płyty zostałem ich szalikowcem i do dziś śledzę poczynania tych intrygujących Finów z Helsinek.
Nowa płyta „Plagueboys”, która od czasu premiery kreci się w moim odtwarzaczu, utwierdza mnie w przekonaniu, że historia lubi zatoczyć koło. Nie sposób pominąć fascynacji latami ’80 minionego stulecia. Finowie czerpią z tego okresu całymi naręczami. A takie utwory jak „High on Annihilation” czy „Lead Balloons” frapują klimatem i prostotą. I jak mawiał Paul Coelho „Rzeczy proste są najbardziej niezwykłe i tylko mędrcy potrafią je pojąć”. Mędrcem nie jestem, ale prostota jaka bije z muzyki Gravepleasures urzekła mnie na tyle, by przycupnąć przy niej na dłużej. Post punkowa aura delikatnie muska gotycko rockowe klimaty. Natchnione, ciepłe, momentami wręcz ujmujące poezje odpowiednio podane czynią ten album wyjątkowym. Wokalista Mat McNerney ma ten dar przyciągania, który w mgnieniu oka łapie za serce i długo nie puszcza.
Przy tej muzyce cofam się do lat młodości, gdzie moje zatwardziałe ego metalowca z krwi i kości zaczęło powoli mięknąć. Byłem w pełni świadomym fanem muzyki, a poszukiwania nowych nieodkrytych „lądów” wprowadzały u mnie pewien rodzaj ekscytacji. Z grupką znajomych wszedłem w klimaty dotąd mi obce. The Cure, Bauhaus, Fields of the Nephilim czy Joy Division to zespoły, przy których spędzaliśmy noce na wspólnym „dołowaniu”. I o dziwo to nasze „dołowanie” wcale nie wpędzało nas w depresję. Byliśmy i nadal jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Ta muzyka była cudownym lekiem, odskocznią od szarej rzeczywistości.
„Plagueboys” przywołał te wspomnienia i to jest w tej płycie magiczne. To są niesamowite emocje, które cały czas żyją i buzują jak trzydzieści lat temu.
Na zakończenie tak sobie myślę, że żyjemy w czasach, w których osobowość zastąpił wizerunek, bo społeczność najpierw Cię widzi, a później ocenia. Wnętrze, to kim tak naprawdę jesteś w środku – nie ma dziś większego znaczenia. A GRAVE PLEASURES ma osobowość i to mi w zupełności wystarczy 🙂