Dziś krótki rys kilku francuskich hord o których warto pamiętać. Na pierwszy strzał idzie MASSACRA – starzy wyjadacze lat 90-tych. Dla mnie jeden z ważniejszych bandów na francuskiej scenie death/thrash metalowej.
Zadebiutowali rewelacyjnym albumem „Final Holocaust” z 1990 r. Piękne intro niczego złego nie zapowiada. Nagle szybkie przeładowanie karabinu i ogień. I tak już jest do końca płyty.
Brzmienie ostre jak brzytwa, wściekły głos wokalisty i perkusyjna galopada to kwintesencja stylu Massacra. Dla mnie najostrzejsza i najbrutalniejsza płyta w ich dorobku. Nagrali jeszcze cztery albumy ale na dwóch ostatnich „SICK” (1994r) i „Humanize Human” (1995r) spuścili nieco z tonu. Ja zostaję przy „jedynce” i niech mi tak grają zawsze. W 1997 roku niestety zakończyli działalność.
Kolejna wartą odnotowania kapelą jest LOUDBLAST. Zaczynali stosunkowo wcześnie, bo w roku 1985. Nagrali siedem albumów w klimatach thrash metalowych. Jako, że w tym czasie był wysyp kapel z Bay Area jakoś nigdy nie udało się Loudblast wypłynąć na szersze wody. Ale swoje rzemiosło pielęgnowali i po cichutku kuli żelazo.
Ja zachwyciłem się ich ostatnim albumem „Burial Ground” z 2014 r. Tu już jest konkretnie. Masywne deathowe brzmienie, rasowy growl i utwory kopią dupsko jak trzeba. Warto zwrócić uwagę na tych żabojadów, bo coś z nich jeszcze będzie pomimo nawet tego, że panowie mają już po 40 wiosen na karku.
A tej kapelki to raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Mowa oczywiście o GOJIRA! Jak dla mnie to objawienie francuskiej sceny ostatnich lat. W skostniały już od lat death metal wnieśli niesamowity powiew świeżości. Z płyty na płytę podnosili poprzeczkę.
Może nie tworzą arcy skomplikowanej i trudnej w odbiorze muzy, ale za to niesie ona za sobą takie pokłady energii, że elektrownia atomowa w Fukushimie wysiada. Podobają mi się aranżacje, trochę pokręcone, a czasami bije z nich taka prostota, że nie mogę się nadziwić, że jak to, dlaczego tak po prostej linii. Nie znajdziemy tu monotonii, cały czas Francuziki serwują nam coś nowego. To już jest death metal 21 wieku. A i wokalista potrafi wznieść się na wyżyny wokalne i czystym głosem połechtać uszko. Jest wybornie!
Gojira jest jak wino – im starsza tym lepsza. Panowie dojrzeli i dawno opuścili sztywne ramy death metalowej łupanki. A ostatni album jest tego najlepszym dowodem. Panie i panowie czapki z głów, bo Gojira wchodzi na salony.
I na koniec, jak to kiedyś powiadał Dariusz Brzóska-Brzóskiewicz: „dwa Haiku i jeden głupi dowcip”. No i tym „dowcipem” jest CARNIVAL IN COAL. Stosunkowo niedawno wpadła mi ich nazwa w ucho.
Doszły mnie słuchy, że kolesie ciekawie przerabiają utwory znanych metalowych bandów. No i to się zgadza, „Fucking Hostile” Pantery w ich wykonaniu powala. Zrobili to po swojemu, wykon jakiś odpustowo-jarmarczny. Uśmiałem się nieźle. W ogóle cała twórczość Carnivali wymyka się spod kontroli. Jest deathowo i jest tanecznie. Ni cholery do czegoś to przyłatać. Disco-death??? Czuć, że przy robieniu kawałków kolesie dobrze się bawią i tak samo było na koncercie, którego byłem naocznym świadkiem.
Myślę, że warto zwrócić uwagę na „Węglowy karnawał” i ich ciekawe spojrzenie na muzykę. Polecam album „French Cancan” z 1999 roku. Zaciesz na mordzie od pierwszego tracka („Bark at the Moon ” Ozzego Osbourna).
foto: metal-archives.com