Dawno już nie było solidnego doładowania, więc postaram się to nadrobić. Dziś chciałbym przedstawić słynnych kalifornijskich pożeraczy niewieścich serc i dziewiczych błon. Panie i panowie – Exhumed stawia się do usług.
Całe to Grindowe szaleństwo rozpętało się za sprawą niejakiego Matta Harveya, który to zafascynowany muzyką grupy Carcass i filmami o tematyce gore w 1990 roku zakłada Exhumed. W 1992 r nagrywają swoją pierwszą demówkę „Dissecting The Caseated omentum”, która zawiera sześć brutalnych kompozycji w Death grindowym kanonie. I tak nagrywając demówki i splity dobijamy do 1998 roku, w którym to ukazuje się długo wyczekiwany debiut „Gore metal”. Prawie 45 minut istnego szaleństwa w klimatach gore, horrors, necrofilia. Czuć wyraźny wpływ „padliny” z UK.
Ja pokochałem Exhumed od samego początku no i cieszył mnie fakt, że po rozpadzie Carcass (1996r) ktoś podjął się kontynuacji stylu jaki wyznaczyli „doktorzy”. Poza tym ostatni album „Swansong” nie był już tym do czego Carcass nas przyzwyczaił.
W 2000 r Matt i jego kompani wypluwają „Slaughtercult”, nieco ponad pół godzinki grindowej mielonki. Rok 2003 przynosi nam doskonale poćwiartowane zwłoki w postaci „Anatomy is destiny” – 11 potężnych salw w iście Carcassowym stylu. Widać, że na tej płycie chłopaki pokazali tak naprawdę na co ich stać. Grindowe galopady, skrzeczące wokalizy i schizofreniczne melodie czynią Exhumed godnymi następcami Carcass. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
„Garbage daze re-regurgitated” to zbiór coverów, które to ukształtowały muzyczne gusta członków kapeli. Znajdziemy tutaj mocne wykony takich kapel jak The Cure, Led Zeppelin, GBH czy Metallica.
Po tej płytce kapelka robi sobie dłuższą przerwę, by w 2011 powrócić ze zdwojoną siłą, której to imię brzmi „All guts, no glory”. Exhumed powrócił do żywych i to w znakomitej formie, mogę osobiście poręczyć (na żywca killer nr 1). Płyta aż kipi od świetnych pomysłów, jest brutalnie, jest power, jest energia i to atomowa. Matt Harvey, Leon del Muerte i Danny Walker w szczytowej formie. Mogę tylko dodać, że chłopaki wznieśli się na wyżyny swoich możliwości i skomponowali płytę doskonałą. Zaledwie 36 minut Grindowo-carcassowego tornada, ale w zupełności mi wystarczy. Esencja stylu Exhumed, bo i jest dobry balast, rasowy growl przeplatany złowieszczym skrzekiem, no i te melodie!!! Miód na moje krwawiące uszy.
Dwa lata później wypruwają kolejne flaki w postaci „Necrocracy” i tutaj poprzeczka zostaje zawieszona jeszcze wyżej. Ja jestem zauroczony tą płytą. Jak tylko się ukazała to przez jakieś dwa tygodnie nie wychodziła z mojego CD playera. Jak zwykle jest wybornie i jak to mówią „to jest to, co tygrysy lubią najbardziej”. Czuć z jaką lekkością i świeżością komponują kolejne killer tracki. Na koncertach nie jest inaczej, zabawa, luz, masakra piłą mechaniczną 😉
Lubię patrzeć jak ci kolesie świetnie się bawią. Musiałem to zobaczyć aż dwukrotnie, specjalnie wybrałem się na ich koncert do naszych południowych sąsiadów. Tam zagrali dwa razy i dwa razy zabili. Exhumed jeńców nie bierze, a niedowiarków odsyłam na ich koncerty. Zaciesz na mordzie i wzwód prącia macie jak w banku (szwajcarskim oczywiście).
Więc najwyższy czas wykopać trupa 😉
foto: metal-archives.com oraz własne archiwum