Sam często zadaję sobie to pytanie…
No ale do rzeczy. Muzyka przybiera różne formy i co artysta – to inna wizja postrzegania dźwięków. Od czasu do czasu ktoś próbuje wymyślić coś innego czy też zaskoczyć słuchacza czymś oryginalnym, nowatorskim. Uwielbiam poznawać nowe trendy w muzyce, które zresztą wyrastają jak grzyby po deszczu. Dziś mam chęć na mały romans z tzw. antymuzyką, bo tak to można w wielkim skrócie określić.
Zapewniam was, że zespoły tworzące antymuzkę istnieją i mało tego – mają rzesze fanów i co jakiś czas wydają kolejne płyty. Jednym z takich zespołów jest Yen Pox, projekt Michaela J.V. Hensleya i Stevena Halla.
Muzyka Yen Pox przypomina mi duszne klimaty rodem z apokaliptycznych filmów o końcu świata. Mroczne melodie, nieskończona pustka, odosobnienie czy podziemne ciemności… to tylko niewinne porównania, bo obcując z muzyką YP wybieramy się w podróż wgłąb czarnej dziury. Na koncie mają cztery albumy. Pierwszy „Yen Pox” wydany został w 1993 r, a po dłuższej przerwie (bo dopiero w 2000 r) ukazuje się „New Dark Age”. 2010 r przynosi trzecie wydawnictwo „Blood Music” i ostatni album z 2015 r „Between The Horizon And The Abyss”.
Nie jest to mój ulubiony rodzaj muzyki, ale od czasu do czasu zapuszczam się w takie rejestry „niechcianych melodii” (a raczej w ich brak). Kolejnym takim „wybrykiem” jest SCORN, który powstał w 1990 r i był to projekt ex perkusisty Napalm Death – Micka Harrisa oraz Nica Bullena, który w 1995 r. odszedł i Harris już do końca (czyli do 2011 r) działał sam. Muzyka Scorn to w skrócie: minimalistyczne, industrialne bity z naciskiem na głębokie linie basu. Na polu muzycznym niewiele się tutaj dzieje i chyba o to chodzi, bo ten cały minimalizm ma za zadanie wprowadzenia słuchacza w pewien rodzaj psychodelicznego transu. Ja słuchając często „Vae Solis” (Earache Records 1992 r) najzwyczajniej w świecie zasypiałem 😉 Zastanawiam się nad tym dość często, czy to jeszcze jest muzyka? Dudniące basy, które wspierają różnego rodzaju szmery, piski, zgrzyty czy nieludzkie odgłosy można jeszcze określać mianem muzyki? Podobne dźwięki usłyszymy wchodząc na halę produkcyjną wielkiej fabryki, gdzie stutonowe prasy zgniatają metalowe detale. Ale to temat na dłuższe przemyślenia, a jak ktoś ciekawy, to polecam jeszcze chociażby ich drugi album „Colossus” z 1993r.
Z muzyką The Nihilistic Front z Australii spotkałem się dość niedawno przy okazji wydania ich ostatniej płyty „Procession to Annihiliation” (2013 r Aesthetic Death). Duet powstał w 2005 r w Melbourne i w skład niego wchodzą Chris Newell i Gaz. Do tej pory nagrali cztery albumy: „The Four Seasons in Misery” (2006 r), „Total Disgust for Mankind” (2009 r), „Apocryphal Dirge” (2011 r) i wspomniany już wcześniej „Procession of Annihiliation”. Muzyka, którą mają nam do zaoferowania, to mieszanka funeral doom metalu (bardzo wolne tempa) z Death metalem (brzmienie). Czuć w tych niepokojących dźwiękach wszechobecną mizantropię, która potrafi wprowadzić słuchacza w transową nienawiść do całego świata. Przytłaczająco wolne partie perkusji podparte solidnym, soczystym brzmieniem gitar, a do tego grobowy ryk. Słuchając TNF mam wrażenie, jakbym zderzył się ze ścianą, gdzie za nią nie ma już kompletnie nic. Po kilkukrotnym przesłuchaniu w mózgu słuchacza powstają nieodwracalne zmiany po których następuje nihilizm ontologiczny. Trudno w to uwierzyć, ale w tym przypadku proces anihilacji został zakończony pomyślnie. I tym optymistycznym akcentem zakończę dzisiejsze piwkowanie na piance 🙂