Szwedzka Cult of Luna od początku swojej kariery kroczy bocznymi ścieżkami, nie patrząc na konkurencję i panujące trendy. Ich najnowszy, ósmy album „The Long Road North” jest tego najlepszym przykładem.
W post metalu zostało już dużo powiedziane. Z czasem zaczęło się wszystko wypalać i powoli ten gatunek zaczął tracić grunt pod nogami. Wiele zespołów straciło pierwotny animusz, a co za tym idzie – odpuściło poszukiwania i odkrywanie nowych lądów. Ale nie Cult of Luna. Na początku pomyślałem: Hmmm, co jeszcze może zaproponować taki zespół, który generalnie wszystko już odkrył? Ano może i to bardzo wiele. Po wnikliwym i dogłębnym odsłuchu stwierdzam, że ten ocean prostych i nieskomplikowanych melodii bardzo mnie poruszył. Poruszył do tego stopnia, że nie mogę się od niego uwolnić. Mogę po nim dryfować bez celu i cieszyć się każdą błogą chwilą.
Te dłużyzny, które mogą trwać wieczność, rozkwitają jak pąki kwiatów po ulewnej nocy. Dziewięć kompozycji mimo tego, że są bardzo do siebie zbliżone, tętnią oddzielnym życiem. No i najważniejsze – EMOCJE!!! Tutaj można by rzec, że panowie bez zbędnej napinki przelali swoje myśli na dźwięki. Wyszło coś niesamowitego. Śledzę ich twórczość od samego początku, czyli od debiutu z 2001 r i takich esencjonalnych i klimatycznych utworów dawno nie słyszałem. Całość utrzymana w bardzo niepokojącym klimacie, czasami wręcz smutnym. Zresztą co tu dużo pisać, jakie czasy taka muzyka. Świat się zepsuł dwa lata temu i nic już tego nie zmieni. A to co najgorsze dopiero nadejdzie.
Dla mnie jak na razie album roku. POLECAM.