Dziś ponownie wrócę do tematu Thrash Metalu, ale tym razem odwiedzę największe skupisko tego gatunku na naszym globie, czyli USA.
Tak na marginesie tylko dodam, że internetowe źródła mówią o ponad 20 tys. kapel metalowych w samych Stanach Zjednoczonych, więc jest w czym wybierać. Zwyczajem Pianki na Piwku jest prezentacja kapel mniej znanych, mniej lubianych czy kapel tzw. jednej płyty i nie inaczej będzie tym razem.
No to lecim z tym „TRASZEM”.
KUBLAI KHAN nagrał tylko jedną płytę – w 1997 r wychodzi „Annihilation”, czyli 35 min rzetelnego i poprawnego Thrash Metalu. Swego czasu słuchałem tej płyty dość często, ale już teraz po latach stwierdzam, że jednak nic odkrywczego w ich muzyce nie znalazłem. Ot po prostu warto znać.
POST MORTEM powstał w 1982 r i tworzą do dziś. W 1986 r New Renaissance Records wydaje debiutancki album „Coroner’s Office”. Niespełna 40 minut topornego Thrash Metalu, jakiego w owych czasach było na pęczki. Mam wrażenie, że wokalista wydając z siebie głos strasznie się męczy i taka jest cała płyta, mnie zmęczyła. Po tym materiale straciłem ochotę na kolejne wydawnictwa, a popełnili ich jeszcze trzy. Z ciekawości odsłuchałem ostatniej pozycji w ich dyskografii „A Message from the dead” z 2009 r. I powiem tak: dalej jest topornie i nudno, więc nie widzę sensu rozpisywania się na ten temat.
VIO-LENCE jest kapelą w której pierwsze kroki stawiał Rob Flynn z Machine Head. I tutaj wyczuwam duży potencjał drzemiący w tych pięciu kolesiach. Pierwsza płyta wydana w 1988 r za sprawą Mechanic Records daje nam pół godzinki konkretnej dzikiej jatki made by San Francisco. Troszkę wokal mnie drażni wysokimi zaśpiewami, ale to wtedy był kanon i nikt nie śmiał go podważać.
W 1990 r wychodzi album nr 2 „Opressing the Masses”. Dojrzalszy kompozycyjnie i brzmieniowo album naprawdę daje porządnego kopa w zad. Kompozycje są bardziej zwarte i czuć już mały przejaw geniuszu aranżacyjnego Roba F.
W 1993 r wychodzi trzeci i zarazem ostatni album „Nothing to Gain”. Tutaj w roli drugiego gitarzysty debiutuje Phil Demmel, który obecnie razem z Flynnem pogrywa w Machine Head. Na tym albumie słychać wyraźny progres w muzyce VIO-LENCE, wreszcie zaczęło wszystko hulać jak trzeba. Niestety po tej płycie kapela idzie w popioły. W 2003 powstają z grobu na chwilę i wydają epkę „They Just Keep Killing” i tyle w tym temacie.
FORBIDDEN też jest dość ciekawym zespołem, który nigdy większego rozgłosu nie zyskał. Powstali w 1985 r jako Forbidden Evil i przez dwa lata nagrali aż 6 demówek. W 1987 r zmieniają nazwę na FORBIDDEN i w 1988 r Combat wydaje debiutancki album „Forbidden Evil”. To 40 min. sprawnego i technicznego Thrash Metalu. Mam wielki sentyment do tego albumu i mimo upływu prawie 30-stu lat album broni się doskonale. Dwa lata później wychodzi drugi album „Twisted into Form” i większych zmian nie przynosi. Kolejne lata przynoszą jeszcze dwa albumy „Distortion” 1994 r i „Green” 1997 r. i powiem szczerze, że nie znam tych płyt 🙁
Po ostatniej płycie zespół rozpada się. Wracają w 2010 r doskonałym albumem „Omega Wave”. Jako ciekawostkę dodam, że na dwóch pierwszych albumach bębnił Paul Bostaph.
Lecimy dalej! DEVASTATION jest jednym z tych zespołów, który uwielbiam do tej pory, a ich pierwsza płyta „Violent Termination” na długo zapadła mi w pamięci. Może nie jest to jakiś wybitny album, ale w tamtych czasach kochałem taką prostotę jaka biła właśnie z tego longa.
Devastation powstał w 1986 r w Texasie. Nagrali trzy płyty „Violent termination” ’87 „Signs of Life” ’89 i „Idolatry” ’91. Bardzo lubię ostatni album, bo jest w nim to, co tygrysy lubią najbardziej czyli prostota, dzikość i ostre jak żyleta brzmienie. Szkoda, że po tym albumie poszli w rozsypkę. Co prawda wrócili jeszcze na chwilkę w 2008 r., ale nic już nie nagrali. Wielka, wielka szkoda!
EXHORDER jest kolejnym zespołem, który nie zyskał sobie większego uznania wśród fanów i krytyków. Od początku działalności mieli „pod górkę”. W 1990 r R/C Records wydaje „Slaughter in the Vatican” z bardzo wymowną okładką (…i zaczęła się nagonka prasowa). 40 min porządnego thrashowego batożenia. Brzmienie tej płyty do tej pory wywołuje u mnie gęsinę na przegubach. Coś jest na rzeczy, bo zostało mi tak do dziś. Dla mnie płyta ponadczasowa 🙂
W 1992 r Roadrunner Records wypluwa potwora nr 2 „The Law”. I tutaj nie jest inaczej: opętańczy i ostry jak brzytwa Thrash Metal najwyższej próby i te wściekłe wokale pana Kyle Thomasa. Dla mnie istna mieszanka wybuchowa. Takie łojenie to ja KOCHAM 🙂
I teraz już wiem na jakiej płycie wzorowała się Pantera nagrywając „Vulgar Display of Power”! Po „The Law” słuch o Exhorder zaginął.
A na deser zostawiłem sobie zespół, który to swoimi dwoma płytami urzekł mnie bezgranicznie – BELIEVER. Zespół powstał w Pennsylvalii w 1986 r. Trzy lata później wydają debiutancki album „Extraction from Mortality”. Powiem, że szału jakiegoś wielkiego na tej płycie nie ma, ot dobre techniczne i poprawne granie. Ale już „Sanity Obscure” to krok milowy w ich karierze. Płytę znam na pamięć i często do niej wracam („Dies Irae” z partiami wspaniałych skrzypiec i niewieścich wokaliz zniewala). Zresztą Believer często wykorzystuje partie skrzypiec w swoich kompozycjach i wychodzi im to dość sprawnie. Na trzeciej płycie z 1993 r „Dimensions” wspięli się na wyżyny swoich możliwości i nagrali płytę idealną, perfekcyjną, kompletną. „Trilogy of Knowledge” to istny majstersztyk.
Po 'Dimensions” zespół rozpada się. Wracają w 2009 r płytą „Gabriel”, ale jakoś ciężko mi ta płyta szła przez uszy. Czegoś mi zabrakło i wydaje mi się, że to wina nowego składu, bo na posterunku ze starej gwardii zostali tylko Bachman i Daub. W 2011 r wychodzi jak dotąd ich ostatni album „Transhuman”, ale do „Sanity Obscure ” mu daleko. No i te wokale wołają o pomstę do piekła. Dla mnie Believer to tylko (lub aż) dwie płyty, a reszta to niepotrzebny bagaż.
foto: Encyklopedia Metalu metal-archives.com