Wybrałem się ostatnio na koncert i to takich typowo podziemnych, mało popularnych kapel. Tego wieczoru na scenicznych deskach stanęły trzy zespoły. Jeden był mi znany – Obsydian, którego muzykę bardzo cenię, a na żywo to istna matematyka kwantowa do potęgi. Dwie kolejne nazwy, czyli: Ethbaal i Outward kompletnie nic mi nie mówiły. Ten pierwszy zaprezentował dość ciężki i smolisty sludge/doom metal. Brzmieli naprawdę ciężko i selektywnie. Do tego głęboki growl, który robił robotę. Były momenty, że serce momentami zaczynało mi szybciej bić, ale ogólnie do pełnego zachwytu czegoś mi zabrakło.
Po nich na scenie zamontował się ostatni zespół, czyli Outward z Czech, a dokładnie z Pragi. Coś tam liznąłem w sieci z ich twórczości, ale to był dosłownie czubek góry lodowej. Postanowiłem bliżej przyjrzeć się ich scenicznym poczynaniom.
Na samym początku zaskoczyło mnie brzmienie, bo niby to metal, ale nie do końca brzmi jak metal. Gitara na lekkim przesterze, bardziej pasowało mi tutaj określenie rockabilly, czy innego psychobilly. Na dodatek do tego wszystkiego wokal skrzeczy na blackową modłę, co jakiś czas wtrącając growl i czysty głos. Stałem jak wryty i spoglądałem jak cielę w malowane wrota. Uszy me chłonęły z ogromną ciekawością te nietypowe zestawienie dźwięków. Im dłużej słuchałem – tym bardziej wciągałem się w ich świat. Nie powiem, ruszyły mnie te emocje płynące ze sceny i to bardzo. Zostałem do końca, a po zakończeniu poczułem ogromny niedosyt, chciałem więcej i więcej. Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy, a panowie nie mają zbyt bogatego repertuaru, więc zaprezentowali co tam mieli.
Po koncercie zamieniłem kilka słów z wokalistą, grzecznie poklepałem po plecach i oddałem należyty pokłon. Po chwili stałem już przy stoisku z „merczem”, ciesząc się ich ostatnią płytą 😉 Na albumie „MMXX-MMXXII” znalazł się ich cały dotychczasowy dorobek, czyli aż 6 utworów. Pytając wokalistę Vojtecha, co to za muzyka (bo ciężko mi na tą chwilę upchać ją do jakiejś konkretnej szufladki) usłyszałem, że to po prostu blackened post-metal 🙂
Nie wiem jak to się ma do całości, ale trochę prawdy w tym jest. Klimat black metalu jest tutaj jak najbardziej wyczuwalny (wokale i gitary), ale jest to black metal bardziej atmosferyczny z ponurym i tajemniczym klimatem. Myślę, że muzyka zawarta na tym krótkim materiale sprawdziłaby się jako soundtrack do czarno-białego filmu grozy rodem z lat ’70. I choć czasami spod pochmurnego nieba zaczynają przebłyskiwać promienie słońca („Rays of the Sun”), to jednak strach i niepokój grają tutaj pierwsze skrzypce.
Kończąc ten krótki wpis chciałem zwrócić uwagę na zespoły, które nie błyszczą jeszcze na salonach (może i nigdy na nich nie będą), ale swoją muzyką wyrażają siebie, są szczere, a granie swojego sprawia im radość. I do takich kapel mogę spokojnie zaliczyć OUTWARD.
Ile takich skarbów jeszcze siedzi pod ziemią i czeka na wydobycie? Ile??? Pytam się grzecznie 🙂