Prawie cztery lata panowie z INFERNAL BIZARRE kazali czekać swoim wiernym fanom na nowe wydawnictwo (myślę, że w czasie pandemii byli mocno zajęci wycinaniem łowickich wycinanek, więc wybaczam 😉 ). Przyznam się bez bicia i molestowania, że też się zaliczam do tego szanownego grona fanów. Ba, nawet zostałem ich wiernym „groupies” 🙂 Płyta „Mroczne Dziedzictwo”, która od jakiegoś czasu sieje spustoszenie w odmętach moich szarych komórek, nie pozostawia złudzeń. Tutaj śmierć zbiera swoje żniwo całymi naręczami, oczywiście nie biorąc jeńców. Ale może już nie będę rzucał soczystych epitetów w powietrze, tylko powoli i bez zbędnej napiny przejdę do konkretów.
Mianowicie: cały materiał na ten album został zarejestrowany na tzw. „setkę” (bez śledzika tym razem), całość dopieścił swoją magiczną rączką HALDOR GRUNBERG (Satanic Audio). A w odpowiednie szaty odział niejaki Marcin „St. Chaos” Studziński. Głównych aktorów tego „koszmaru nadchodzącego lata” przedstawię na końcu, czyli po napisie The End 🙂
Mam nieodpartą ochotę zrecenzować ten album jak koneser dobrej whisky, czyli zacznę od aromatów, później przejdę do smaków, a na końcu troszkę pofiniszuję.
Po pierwsze BRZMIENIE!!! Czuć organiczność, mięsistość i przestrzeń. Instrumenty brzmią, tak jak powinny brzmieć w swoim środowisku naturalnym. Wszystko słyszę, czuję i odbieram jakbym bezpośrednio obcował z przyrodą na łonie natury (nie jakaś tam łąka z ptaszkami oczywiście, tylko może bardziej rykowisko bizonów). Solidne ściany zbudowały wiosła, tutaj naprawdę jest grubo. Momentami basik brzdąknie artystycznie, znienacka bębenek blastem przypierdoli, a całości dopełni pan z iście grobowym odgłosem paszczowym. I nawet go zrozumieć idzie, bo jegomość zapodaje poprawną polszczyzną. Może i specjalnie nie jestem fanem polskich liryk w metalu śmierci, ale to akurat tutaj mi nie wadzi.
Teraz powoli przejdę do smaków, bo bogactwo zawarte w tej „mrocznej butelczynie” nie pozwala mi przejść obok nich obojętnie. Panowie na lewo i prawo rzucają potężne riffy, które ozdabiają majaczące solówki. Tak w sam raz na złapanie smaku, nie nudzą, bo to dosłownie sekundy. Człowiek rozsiada się wygodnie w fotelu i zaczyna się delektować takimi drobnymi niuansami. Idealnie dopełniają całość.
Im więcej pociągam z tej butelczyny – tym bardziej chce mi się pić. Chłonę nie tylko ciałem, ale także umysłem. Warstwa liryczna zasługuje na Nobla. Nie chcę zdradzać co panu śpiewakowi w głowie się dzieje, ale myślę, że i tak każdy zinterpretuje to po swojemu. Ja tak zrobiłem i niestety zamieniłem się w truposza. Ale po czasie udręki dopadła mnie klątwa, później wiedźma, a na końcu przez nekrogody zostałem poświęcony jako ofiara. Finisz już bardzo spokojny i myślę, że jest idealnym zakończeniem tego dość bogatego trunku. Tutaj można odetchnąć, złapać oddech i troszkę pociamkać, niech aromat dobrze rozleje się po kubkach smakowych.
Oczywiście oprócz wypracowanych aromatów i smaków wyczuwam naleciałości z innych beczek. Ale, że panowie z Infernal Bizarre to blend-masterzy wysokiej rangi i z niejednego kielona wychylali bimber, to nie będę się wychylał 😉
Po raz drugi INFERNAL BIZARRE udowodniło, że umieją w ekstremalny metal i tylko czas dzieli ich od wejścia na salony śmierci. A jak już to nastąpi, to nie będzie taryfy ulgowej.
A w degustacji udział wzięli:
Marcin Węglarek – gitarka
Piotr Florczak – bębenki i talerzyki
Dawid Pawlata – basik
Piotr Nastarowicz- gitarka z prądem i gitarka bez prądu
Kamil Szkup – głosik