ABSENT IN BODY to zespół założony przez starych wyjadaczy sceny muzyki eksperymentalnej. Jak to mówią „nazwiska same nie grają”, ale w przypadku tego zespołu jednak grają. Więc może tak z kronikarskiego punktu widzenia nakreślę kto z kim sypia 🙂
A mianowicie wszystkiemu jest winien Mathieu J. Vandekerckhove, gitarzysta belgijskiej AMENRA. Do wspólnego udziału w projekcie zaprosił kompana Colina H. Van Eeckhouta, który obsługuje bas i wydala z siebie bliżej nieokreślone odgłosy. Kolejną ważną personą w tym przedsięwzięciu jest Scott Kelly, który na co dzień szarpie struny w NEUROSIS. A wszystko do kupy spina Igor Cavalera wiadomo skąd. I tak panowie w tym składzie zmajstrowali „Plague God”, czyli album, który od jakiegoś czasu prostuje mi zwoje mózgowe 😉
Zawartość tego albumu – i to począwszy od okładki, na której widok moje oczy dostają zaćmienia, a skończywszy na ostatnich dźwiękach muzyki – jest jednym wielkim monolitem. Powolne rytmy wspierane monstrualną ścianą gitar, przerażający i zniekształconym growl, który przechodzi w rozpaczliwy krzyk, nie mogą być wytworem zdrowego umysłu. To co tutaj się dzieje jest chore, a odczucia jakie towarzyszą mi przy odsłuchu zasiały w moim mózgu ziarno strachu. Pielęgnowane i odpowiednio podlewane niepokojem urosło do monstrualnych rozmiarów, jak słynna magiczna fasola.
Atmosfera płyty jak i jej klimat to gęste i duszne pejzaże przeplatane spokojniejszymi wstawkami. Tak, zdarzają się momenty na złapanie świeżego powietrza, ale to tylko niewinne romanse. Po chwili wytchnienia znów brniemy w nihilistyczne bagno. Myślę, że izolacja muzycznego świata związana z Covid-19 odegrała znaczącą rolę w powstawaniu tak ponurych dźwięków.
Absent in Body idealnie przekuł to na dźwięki, zresztą bardzo smutne dźwięki. Mnie ta płyta zdołowała, ale raczej w dobrym tego słowa znaczeniu. Potrzebowałem takiego dołu, by wydostając się z niego rozliczyć się z przeszłością i o niej zapomnieć. Myślę, że warto pochylić się na dłużej przy tych niespecjalnie radosnych tematach.