NATARON to młody stażem projekt na rodzimej scenie metalowej. Dzisiaj mam dla Was bliższe spotkanie z debiutancką płytą, a imię jej: „40i4”. Nad całością płyty czuwał niejaki Greku (Paweł Greczyszyn), który skomponował cały materiał dopełniając go swoimi własnymi wokalami. Oraz zaprojektował dość nietypową szatę graficzną (smaczkiem jest zabezpieczenie całości tajemniczą pieczęcią – poczułem się, jakbym dostał list od króla, hehe).
Jestem pełen podziwu za ogrom pracy, którą wykonał Greku i może nie jest to światowy poziom, ale mi w zupełności wystarczy. Można się nieco przyczepić do brzmienia albumu, ale myślę, że muzyka na nim zawarta wynagrodzi słuchaczom ten mały mankament.
Na płycie znalazło się dziewięć autorskich kompozycji okraszonych polskimi oraz angielskimi tekstami (choć rodzime bliższe są mej duszy). Jeśli zaś chodzi o warstwę muzyczną, to muszę przyznać, że dość sporo się tutaj dzieje. Dużo melodii, które sprawiają, że po kolejnym odsłuchu już nucimy je pod nosem. Muzyka zawarta na „40i4” momentami kojarzy się z wczesnym okresem Paradise Lost (era „Gothic”, „Shades of God”). Czasami wpadnie mocniejszy riff podlany czarną polewką i robi się iście piekielnie, ale generalnie jest klimat, TEN KLIMAT!
Znalazło się też sporo miejsca na gitarowe „wygibasy”, co nie bardzo mnie przekonało. Takie tematy zostawiłbym Satrianiemu czy innemu Skawińskiemu. Tutaj postawiłbym na klimat i dramaturgię, bo jest potencjał. Od strony wokalnej materiał broni się doskonale, bo Greku żongluje barwami jak sprawny cyrkowiec serwując całą paletę swoich odgłosów paszczowych.
Na koniec mogę tylko pochwalić za całokształt pracy i oddać należyty hołd pradawnym duchom, które czuwały nad powstaniem tej płyty (na okładce znajduje się sporo zapisów w głagolicy, więc chyba coś jest na rzeczy). Ja niestety nie jestem specem od starożytnych języków, więc zostawię ten temat mądrzejszym i bardziej wtajemniczonym, niech rozszyfrowują.
A poza tym – klawo jak cholera, Egon 😉