Przyznam się szczerze bez bicia i torturowania, że skusiłem się na tą whisky tylko dlatego, że w oko wpadła mi etykieta (a raczej tuba, w którą była zapakowana flaszka). No i nietypowa nazwa, która w wolnym tłumaczeniu brzmi „czacha dymi”. Po skosztowaniu kilku głębszych trochę dymiło mi się z głowy. Ale tylko trochę 😉
Spodziewałem się, że może to być „dymek w kieliszku”. Ale co tam, ciekawość zwyciężyła. Smokehead to whisky typu single malt, która debiutowała w 2006 r. Destylaty, których użyto do produkcji tej whisky, niestety pozostają tajemnicą – tak samo jak i sama marka Smokehead. Chodzą słuchy, że paluchy maczał tu młody Ardberg, ale czy to prawda? Zresztą nieważne, przejdźmy do konkretów.
Już po otwarciu butelczyny buchnęło dymem jak z parowozu 🙂 W smaku dużo dębiny i dymu. W sumie ten dym jest dość intensywny, że ciężko wychwycić pozostałe smaki. Jest też lekki karmel i wanilia. Trochę pieprzu też się sypnęło i na końcu sól morska, która dość długo pozostaje na ustach. Po wnikliwej i dogłębnej konsumpcji stwierdziłem, że to nie do końca moje klimaty, ale ciekawość została zaspokojona.
Reasumując: Smokehead to whisky dość trudna i nie dla każdego. Ja spróbowałem, ale na dłuższy związek raczej się nie zanosi. Dla wielbicieli Ardberga i Laphroaig będzie w sam raz.