Zespół CROWN to dość młody skład z Francji, który powstał w 2011 r w Colmar. Na swoim koncie mają split, epkę i trzy duże albumy. Moja przygoda z tym zespołem zaczęła się od albumu „Natron” (Candlelight Records 2015 r), który zmiażdżył mnie, zmielił, zgniótł i wypluł. Powolny, ciężki i smolisty sludge/doom metal łamał mi kości z wielką gracją.
Z niecierpliwością wyczekiwałem nowego wydawnictwa, które ukazało się dopiero w tym roku. Sześć długich lat kazali sobie czekać panowie na ten album! I co? No właśnie. Spodziewałem się kontynuacji poprzedniej płyty, a tutaj nastąpił nagły zwrot akcji. Na płycie nie uświadczymy ciężkich gitar i szalonych perkusyjnych galopad. Nawet wokalnie jest bardziej lajtowo, bo mrocznych wokaliz jest tutaj jak na lekarstwo. Już na poprzedniej płycie dało się zauważyć lekkie zapędy w kierunku darkwave czy industrialnego rocka. Tutaj temat został potraktowany dość poważnie i otrzymujemy solidną porcję mrocznej elektroniki.
Na początku ciężko mi było przywyknąć do nowego oblicza zespołu, ale im dłużej słuchałem „The End of all Things” – tym bardziej się w nią wkręcałem. Muzyka dość szybko wpadała mi w ucho, jest czytelna, a aranżacje są tak skonstruowane, że nawet po kilkukrotnym odsłuchu nie nużą.
Generalnie całość jest dość schludnie zaprogramowana i jakoś nie przeszkadza mi automat zamiast żywej perkusji. Nawet tu pasuje. Oczywiście osobny temat to głos Stephana Azama, który dosłownie potrafi poruszyć góry. Zdarzają się momenty, gdzie wczuwa się w mroczną bestię, by po chwili przeistoczyć się w aniołka otulającego do snu i szepczącego czułe słówka. Zresztą Stephan odpowiedzialny jest nie tylko za linie wokalne na tej płycie, ale też za całokształt muzyki. Jest głównym kompozytorem i motorem napędowym CROWN. A na zakończenie płyty serwuje nam ucztę w iście królewskim stylu („Utopia”) z diamentowym głosem Karin Park (Arabrot).
Po raz kolejny dostałem płytę, która kompletnie mnie zaskoczyła. A element zaskoczenia jest tym, co uwielbiam w muzyce.
Bardzo dobry album !!!