Nowy Rok przywitam z przytupem i to dość konkretnym, bo właśnie w moim styranym odtwarzaczu wylądował debiut Amerykanów z FROZEN SOUL „Crypt of Ice”. Zespół powstał w 2018 r w Teksasie i dość szybko podpisał stosowne papiery na debiutancki album. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w death metalu wszystko już zostało powiedziane, ale czasami coś mi wpadnie w ucho i zostaje na dłużej. Panowie oraz jedna pani specjalnie na oryginalność się nie silą, wręcz przeciwnie – postawili wszystko na prostotę i cios.
Dziesięć utworów, które znalazło się na płycie, to dziesięć miażdżących kości i mrożących krew w żyłach opowieści ze śmiercią i mrozem w tle. Generalnie wszystko toczy się w wolnych i średnich tempach i tu padają pierwsze skojarzenia Bolt Thrower (wokal) i Grave (brzmienie gitar). Wszystko skrojone i uszyte według sprawdzonych wzorców, więc tak naprawdę nie mam się do czego przyczepić. I aż łezka zakręciła mi się w oku przywołując ducha nieodżałowanych lat ’90 (tak, tak – powtarzam się i będę to robił do końca dni moich). Mimo swojego starczego wieku (lada moment stuknie mi pół wieku) nadal mam sentyment do takiego grania. Większość moich rówieśników, z którymi zaczynałem przygodę z heavy metalem dawno wymiękła albo nie przyznaje się do tego.
Od młodzieńczych lat mam nieustający głód poznawania muzyki i obawiam się, że nigdy mi to nie przejdzie. Frozen Soul jest kolejnym zespołem, który Ameryki na nowo nie odkrywa, ale przypomina mi złotą erę, kiedy to metal śmierci gościł na salonach całego świata. Myślę, że warto pochylić się nad zmarzniętą duszą i otworzyć kryptę lodu, chociażby tylko dla zaspokojenia własnej ciekawości. Ja zaspokoiłem 🙂