Polska dobrym grindem stoi i basta! Mamy kilka ciekawych hord, które osiągnęły większy lub mniejszy sukces i wypłynęły na szersze wody. A takie załogi jak: Squash Bowels, Dead Infection, Parricide czy ostatnio Hostia, to światowa pierwsza liga. Dziś będzie krótko, treściwie i z niezłym przytupem, bo właśnie ukazał się trzeci album zwyrodnialców z Krakowa. GNIDA – bo o nich dziś mowa – wypuściła na mroki nocy swoje najmłodsze dziecko „R.A.K.”. Płyta składa się z 16 krótkich sonicznych ataków na ludzkie narządy słuchu.
Gnida od początku konkretnie napier…a nie przebierając w środkach. Ledwo co zdążyłem się zagnieździć w fotelu, a tu koniec płyty. Cholera, za szybko ten czas zleciał, ale jak powiadają starzy Indianie – wszystko co dobre szybko się kończy.
Album okraszony został masywnym i czytelnym brzmieniem, a to za sprawką Black Note Studio (Norwegia) i Invent-Sound Studio (Bydgoszcz). „Masterkę” położył Alan Douches z West West Side Music (New York). No i to czuć, że materiał brzmi i kopie niemiłosiernie. Poza tym świetne growle Siriusa, które brzmią bardziej death metalowo. Muzycznie dostajemy miksturę death metalu z grindem, którą na pewno łykną zagorzali fani szeroko pojętej napierdalanki. Ale nie jest to bezmyślna napierdalanka, ona ma sens i nawet przyjemnie się ją trawi. Ja zawsze z przyjemnością łykam takie rzeczy i nie inaczej jest tym razem.
Poprzednie płyty, czyli „S.Y.F”. i „A.I.D.S.” też mi siadły, więc kto nie zapoznał się jeszcze z twórczością tych czterech przyjemniaczków – niech szybko to nadrobi. LONG LIVE GNIDA !!!