Pogoda za oknem idealna na wypad w plener. Przy okazji jakieś piwko by człowiek wypił, na łonie natury i przy akompaniamencie leśnych ptaszyn… 😉 Przez taką aurę lenistwo trochę mnie spowolniło, no ale nie czas na marudzenie, trza zakasać rękawy i coś skrobnąć. A płyt z tygodnia na tydzień raczej przybywa niż ubywa 🙂
Barishi to dość młody zespół z USA, który postał w 2012 r w Brattleboro. Na swoim koncie mają trzy albumy i jedną epkę. Dziś wygłoszę (czyli że napiszę) kazanie o ich trzecim wydawnictwie „Old Smoke”, które właśnie ujrzało światło dzienne. Na płycie znalazło się sześć dość długich kompozycji, które łącznie trwają 50 minut.
Patrząc już na samą okładkę robi się upiornie. Po wysłuchaniu całości stwierdzam, że album jest konkretnie nawiedzony. Już od samego początku Barishi zasiało ziarno niepokoju i w tej gęstej bagiennej atmosferze pichci nam swoje mroczne dźwięki. Ciężkie gitary, przesterowany bass i ten okropny ryk Grahama Brooks’a robią tu zdumiewającą robotę. Podoba mi się ten growl, bo jest bardzo głęboki i czytelny zarazem. Album toczy się raczej w wolniejszych rejestrach, co mi bardzo pasuje, bo psychodela podlana solidnym riffem rozpościera swoje skrzydła na różne kierunki. Czasami słychać przebłyski death metalowej nawałnicy, które szybko gasną ustępując miejsca lawie, która niespiesznie wylewa się na zewnątrz, tworząc solidny grunt pod kolejne muzyczne eksploracje. Barishi czerpie garściami z Mastodonowej spuścizny i wcale się tego nie wstydzi. Mi oczywiście takie nuty jak najbardziej leżą, bo Mastodona uwielbiam od pierwszych płyt.
Nie będę wyróżniał żadnych utworów, po prostu płytę trzeba potraktować jako całość i wtedy to ma swój urok. Oczywiście polecam wszystkim maniakom ekstremalnego grania, którzy swój muzyczny horyzont postrzegają trochę dalej niż koniec własnego nosa 🙂