Nigdy nie recenzowałem tu książki, bo nie miałem ku temu okazji i przyznam się bez bicia, że za bardzo nie wiem, jak to ugryźć. Ale stało się! Podjąłem wyzwanie i zrobię to chociażby dla dobra metalu 🙂
Historia przedstawiona w książce „Dla dobra metalu – Historia Metal Blade Records” to doprawdy fascynujący opis życia człowieka, który całkowicie poświęcił się muzyce metalowej. Fakt, z jaką pasją i oddaniem to robił, wzbudza we mnie ogromny szacunek i w tym momencie oddaję mu wielki pokłon.
Brian Slagel, założyciel i szef Meta Blade Records – jednej z ważniejszych wytwórni płytowych na świecie – opowiada o swoich początkach, znajomości z Larsem Urlichem i o tym, jak niesamowicie oddanym trzeba być metalowej sztuce, by zajść tak daleko. Początki oczywiście nie były łatwe, bo każda pasja wymaga wielu poświęceń i Brian m.in. z tego powodu zrezygnował z uczelni wyższej. Po prostu muzyka była ważniejsza. Poza tym miał też wsparcie swojej mamy, która nie negowała specjalnie jego pasji. Mało tego – bardzo popierała to co robił, a jak wszyscy wiemy, nie ma nic bardziej budującego niż wsparcie rodziny.
Gdyby nie Brian – Metallica nie nagrałaby pierwszego utworu na składankę „Metal Massacre”, a Slayer nie wydałby „Show no Mercy”. W pewnym stopniu przyczynił się do ich sukcesu, ponieważ twardo wierzył w ich muzykę. Zresztą takich zespołów wyłowił dziesiątki, ale „Meta” dała temu początek. Książka w pełni oddaje klimat, jaki panował na początku lat ’80, aż do czasów teraźniejszych. Naprawdę fajnie się ją czyta, mocno wciąga i gdyby nie chroniczny brak czasu i stosy zaległych płyt do przesłuchania, to połknąłbym ją dosłownie w jeden wieczór.
Na zakończenie niezbyt skromnie stwierdzę, że historia Briana Slagela przypomina mi troszkę moją historię, kiedy to zaczynałem poznawać cały ten heavy metalowy świat. Na początku chłonąłem wszystko co popadnie i całe moje życie kręciło się wokół muzyki. Później chciałem się tą muzyką dzielić i z grupką znajomych zaczęliśmy robić zina, ale raczej tak dla śmiechu. A później, gdy nastała era tape tradingu, przepadłem bezpowrotnie. Dziesiątki przegranych kaset szły w świat (nie mniej też dostawałem). Odpowiedzi na listy pisane nocami i długie dyskusje ze znajomymi przy piwku. Z czasem zacząłem organizować koncerty i zapraszać zaprzyjaźnione zespoły. Może akurat nie miałem w planach założenia wytwórni płytowej, ale od zawsze marzyłem o własnym zespole (i pod koniec lat ’80 założyłem własną kapelę). Aż łezka w oku się kręci. O tych latach mógłbym opowiadać bez przerwy, ale zostawię to na później, może na jakąś książkę 😉
Na koniec tylko dodam, że Brian Slagel jest jednym z niewielu, któremu się udało coś, o czym inni mogą tylko pomarzyć. Przekuł swoje hobby w pracę zawodową, z której czerpał ogromną satysfakcję. Robił to co lubił. Zbudował swoje imperium, bo mocno w to wierzył. Po każdym upadku podnosił się jeszcze mocniejszy, a determinacja z jaką prowadził wytwórnię nie ma sobie równych. Po prostu czysta PASJA. I dobrze się o tym czyta.
P.S. Do polskiej edycji dodano kilka recenzji płyt uznanych dziennikarzy z naszego grajdoła, więc warto czytać do końca 🙂
„Dla dobra metalu Historia Metal Blade Records” Brian Slagel przy współpracy Marka Eglingtona
Wstęp: Lars Ulrich
Przekład: Jakub Kozłowski
Wydawnictwo: In Rock
Wow. Ta książka jest niesamowicie wydana. Chyba się skuszę… 🙂
Pięknie wydana. Okładka dla książkowych fetyszystów 🙂