Mój ulubiony zespół z Finlandii powrócił z nową płytą. Kazali sobie czekać aż pięć lat (poprzedni „You Are Waltari” ukazał się w 2015 r), ale warto było. Waltari – bo o nich mowa – wydali swój czternasty album „Global Rock” i jestem więcej niż zadowolony. Jestem zachwycony! I podziwiam ich za takie swobodne podejście do muzyki, bo pomimo tylu lat na scenie (powstali w 1986 r w Helsinkach) nadal potrafią nagrać dobry, rasowy album mieszając w nim wszystkie dobra muzyki rozrywkowej.
Od pierwszych płyt Waltari oswajał słuchaczy ze swoim rozbuchanym horyzontem muzycznym i nie od dziś wiadomo, że potrafią porządnie namieszać w głowach (płyta „So Fine” z 1994 r to był sztos i od niej zaczęła się moja bezgraniczna miłość). Uwielbiają romansować z muzyką disco, hip-hop czy rap. Nie brakuje też odniesień do rodzimej muzyki folkowej czy ludowych lapońskich przyśpiewek. W muzyce Waltari zawsze podobało mi się to, z jaką lekkością i zgrabnością mieszają wszystkie style, nie popadając przy tym w kiczowatość (no, może dla zatwardziałych metalowców jest już to kicz). Wszystko jest zrobione ze smakiem i w dobrym guście.
„Global Rock” jest tego idealnym przykładem. Na płycie znajdziemy cały przekrój muzycznej twórczości Waltari, którą nas częstowali przez te wszystkie lata. Zaczynamy od „Post rock” – typowego utworu dla Waltari, który wprowadza nas na SALONY. I tutaj zaczyna się jazda. „Sky Line” to hiphopowe pogadanki z Bow of Bomfunk MC’s (Fiński zespół wykonujący muzykę breakbeat i rap). Są też hity, bo np. takiego „The Way” nie powstydziłby się nawet Europe 🙂
Chcecie balladę? Jest ballada, bo „Sick „N” Tried” to typowa pościelówa dla zakochanych. „Boots” przenosi nas w gorące rytmy disco lat ’80 i tu jest power – Keep on Rockin yeah!!! I te głosy Pań (Johanna Försti i Siru Airistola). BOSKIE.
Zaraz polecą „faki” – czego ja u licha słucham? Ano właśnie, słucham dobrej, rockowej płyty. „Going up the Country” przenosi nas na dziki zachód i w klimaty country. Fanem country nie byłem i nigdy nie będę, ale wybaczam im ten wyskok. „Orleans” od samego początku atakuje nas thrashowym riffem a’la wczesny James Hetfield (kłania się „Battery”), ale dalej to już typowe Waltari. „And One” to jeden z mocniejszych kawałków na płycie z widocznymi ciągotami w stronę death/thrash, ale niestety refren jak zwykle rozpierdala cały klimat budowany przez pół minuty 🙂 Z kolei „Sand Witch” to skoczny, folkowy potupajec, gdzie nogi same rwą się do tańca. Na zakończenie zmagań fizyczno-muzycznych i na uspokojenie dostajemy „Beloved” – klimatyczny, epicki i idealny na The End.
Reasumując: Waltari w znakomitej formie, bo „Global Rock” to kawał dobrej rockowej nuty, a że czasami ciągnie wilka na manowce, to już jego osobista sprawa. Dziwi mnie dlaczego panowie jeszcze nie wystąpili w konkursie Eurowizji – tam dopiero mieliby pole do popisu 🙂 A może już byli, a ja o tym nic nie wiem?