Po dłuższej przerwie spowodowanej świątecznym obżarstwem oraz noworocznym melanżem nareszcie powróciłem do żywych. Trochę to trwało, ale już jestem i dziś uderzam z grubej rury.
Powiem krótko: przygniótł mnie ten box i ledwo mogłem się podnieść. Przebrnąć przez te sześć winyli – to wyczyn godny szerpa taszczącego bagaże na Mount Everest 🙂 Box ukazał się w 2017 r, ale dopiero teraz dotarł do mnie, więc darujcie mi te trzy lata obsuwy. Muzyka, którą uprawiał The Angelic Process (niestety już nie istnieją) do łatwych nie należy, więc postanowiłem przyjrzeć jej się z bliska. Ale najpierw kilka słów o samym zespole.
The Angelic Process to duet z Macon (Georgia, USA), który w 1999 r założyli: Monica „MDragynfly” Henson i Kris „K.Angylus” Fairchild. Do 2007 r wypuścili sześć wydawnictw, ale niestety w 2008 r Fairchild popełnił samobójstwo (ponoć cierpiał na długotrwałą depresję). Muzycznie Anielskie Procesy obracają się w kręgach drone/doom, shoegaze i ambient, ale to tylko skromna szufladka dla prasy. Ja bym to nazwał soundtrackiem zbliżającego się końca świata i upadku cywilizacji. Smutne to dźwięki, niekiedy bardzo przytłaczające, ale i przynoszące ukojenie.
Box „We All Die Laughing” ukazał się już po śmierci Fairchilda, za sprawą Burning World Records i zawiera pięć oficjalnych wydawnictw:
„…And Your Blood Is Full Of Honey” LP 2001, „Coma Waering” LP 2003, „Sigh” EP 2006, „We All Die Laughing” LP 2006, „Weighing Souls With Sand” 2LP 2007.
Nie chcę opisywać każdej płyty z osobna, bo w przypadku The Angelic Process nie ma to najmniejszego sensu. Dla mnie jest to MUZYKA DUSZY i każdy kto lubi muzykę eksperymentalną – na pewno ją doceni. Nie znajdziemy tu chwytliwych melodii czy gitarowej wirtuozerii, ale jest za to klimat i emocje, co czyni ją magiczną.
Powolne doomowe tempa, gitarowa ściana hałasu i bas niskich rejestrów to mieszanka, która nic dobrego nie wróży (no może muzyczną katastrofę). Przytłaczająca depresja, którą podsyca wszechobecny brud łaskotany rozpaczliwymi wokalizami wydobywającymi się gdzieś zza ściany sprawia, że ta muzyka zadaje cierpienie. Tajemnicza aura, która unosi się nad kompozycjami powoduje, że zaczynam odczuwać przerażający ból, który telepatycznie przesyłają mi jego twórcy. Czasami zdarzają się momenty lekkie na złapanie oddechu, powietrza, przestrzeni czy zbudowanie nastroju, ale to raczej takie przerywniki, by po chwili znów zniszczyć, zburzyć i zrównać wszystko z ziemią. Muzyka niesie za sobą szczere pokłady emocji, które jak dla mnie są po prostu piękne.
Jestem pewien, że część z was po pierwszym odsłuchu stwierdzi, że ta muzyka nie jest niestety słuchalna i to zwykły zlepek hałasu, ale nic bardziej mylnego. Za każdym razem, kiedy odpalam np. „Weighing Souls With Sand” odkrywam nowe rzeczy. Potrzeba trochę czasu, by oswoić się z dźwiękami proponowanymi przez TAP. Na pewno nie jest to muzyka na każdy dzień, lecz myślę, że na długie zimowe wieczory będzie w sam raz. Polecam ludziom o otwartych umysłach, poszukującym w muzyce nowych doznań, choć dla zatwardziałych konserw też może być to ciekawa wyprawa w nieznane 🙂
Wspaniała recenzja. Nie mogłabym lepiej opisać swoich odczuć. Właśnie katuję Boxset po raz enty i tak aż do końca świata.
Dziękuję za miłe słowa.
Zespół odkryłem trzy dni temu i nie potrafię się oderwać od Ich Dźwięków.
Szukam o Nich każdej Informacji, zatem trafiłem też na Tę vVspaniałą Recenzję.
Dziękuję. Dokładnie: „Dla mnie jest to MUZYKA DUSZY”, a wręcz jakby wyrwali mi duszę i ją zagrali.
Pozdrawiam