Lubicie placek po węgiersku? Ja uwielbiam, a szczególnie jak jest dużo nadzienia. I właśnie taki obfity placek wysmażył multi-instrumentalista z Budapesztu, niejaki Tamás Kátai. W ogóle nie znam kapel z Węgier, które uprawiają muzykę metalową, a tym bardziej nie znałem dotąd THY CATAFALQUE, który w swoim dorobku ma już dziewięć płyt, a mi nawet ich nazwa nie obiła się o uszy. Ba, nawet nie myślałem, że tam się uprawia ekstremalny metal. Całkiem przypadkowo na nich natrafiłem, bo ktoś polecił i stwierdził, że nawet zjadliwe. Nie słyszałem wcześniejszych płyt Thy Catafalque, więc nie wypowiem się, ale za to dogłębnie spenetrowałem zawartość najnowszego krążka „NAIV”, który ukazał się na początku tego roku.
Co od razu rzuca się w uszy – to na pewno różnorodność, która jest swoistym tyglem przeróżnych stylów muzycznych, począwszy od folku, a skończywszy na black metalu. Lubię jak artysta nie zamyka się w jednej szufladzie i postanawia słuchacza zaskakiwać. Bo tak naprawdę na tej płycie za każdym rogiem czai się samo dobro. Lista gości zaproszonych do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu też jest imponująca, bo aż jedenastu muzyków zwerbował Tomas. Spróbuję więc przebrnąć przez te dziewięć kompozycji, oczywiście zaśpiewanych w ojczystym języku Tamasa Katai. Ale po kolei.
Na dobry początek „A bolyongás ideje” (Czas na wędrówkę), który zaczyna się fajnym, prostym rockowym riffem do którego pani Martina Veronika Horváth podłożyła swój anielski głos. Utwór fajnie buja, trochę transowo, trochę art rockowo. Pod koniec trochę wrzasków od Zoltán Kónya. „Tsitsushka” to z kolei wesoła, funkowa pioseneczka z wykwintnym dialogiem basu z saksofonem. Nawet nie odczułem, że nie ma tam partii wokalnych. „Embersólyom” to już folk pełną gębą z dominującą Martiną za mikrofonem. Jeden z lepszych kawałków na płycie. „Számtalan színek” to taki mały przerywnik, zaczyna się bardzo niewinnie z leniwymi partiami skrzypiec i tak już utwór płynie do końca. „A valóság kazamatái” to mój faworyt na płycie. Riff, który go rozpoczyna wierci dziurę w głowie na wylot. Później jest bardziej folkowo, ale jak Tamás Kátai otwiera gębę, to niejeden black metalowy wokalista by się zawstydził. „Kék madár (Négy kép)” z dziwnym początkiem (andyjski flet Quena), po którym nie wiadomo czego się spodziewać. Bardzo spokojna i relaksująca kompozycja.
„Napút” maszeruje do przodu, a podśpiewuje mu Martina. Fajny, skoczny utworek z wpadającą w ucho melodią (chyba ludową węgierską). „Vető” kroi nas na samym początku death metalowym riffem, który naprawdę gniecie, ale gdy Martina wchodzi z anielskim głosem wszystko łagodnieje. Dziwne zestawienie, ale nie gryzie się ze sobą. W połowie utworu jakieś kosmiczne dźwięki wydaje syntezator, który pamięta czasy Marka Bilińskiego, ale Madziary chyba tak lubią 😉 I na zakończenie „Szélvész”, czyli w wolnym tłumaczeniu „Nawałnica”. Cztery minuty radosnego grania, które ma zadatki na radiowy hit. Takie nawałnice to ja nawet lubię.
Podsumowując: płyta bardzo barwna jak i jej autor. Dużo się dzieje zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej (próbowałem tłumaczyć sobie kilka tekstów i naprawdę jest ciekawie). Kto lubi taką różnorodność z folkową zajawką, to łyknie ten album jak młody pelikan makrelę (ja łyknąłem, jestem syty i zadowolony bo to kawał dobrej nuty). POLECAM!
P.S. Już wysłałem gołębia na zwiady, niech szuka mi poprzednich wydawnictw THY CATAFALQUE, bo tam też pewnie się dzieje.
Poprzednie są jeszcze lepsze – szczególnie „Meta” i „Sgurr” 🙂 Miłego odkrywania – naprawdę warto!
Już zamówiłem wiec niebawem się przekonam. Dzięki i pozdrawiam
Zdecydowanie polecam album Geometria z 2018 r. :)!!!
Chwilkę temu dostałem pięć poprzednich płyt i od tygodnia wałkuję. „Geometria” bardzo dobra płyta ale „Rengeteg” weszło mi bardziej.