Supergrupa? Może i tak, ale nazwiska same nie grają.
Na początek krótka historia powstania VLTIMAS z punktu widzenia knajpowego obserwatora. Pewnego razu znany i lubiany „menago” w lokalnej spelunie, przy wódeczce, skrzyknął trzech znanych muzykantów: Vincenta, Mouniera i Eriksena. Menago im więcej pił, tym bardziej stawał się marudny i z uporem maniaka namawiał kolegów, by wspólnie coś nagrali. Menago wiedział, że taki skład przyniesie niezłe profity (oczywiście lwia część miała spłynąć do jego kieszeni). W końcu nie wytrzymał i w alkoholowym amoku wymamrotał – mam plan! Ty Dawidek masz głos jak dzwon, więc nie ma bata we wsi. Poza tym pierdyknie się nalepkę „pierwsze gardło Chorobliwego Aniołka” i połowa sukcesu zabetonowana. Florian, Ty napindalasz w baniaki jak wściekły, więc też dasz radę, a Rychu napisze jakieś fajne riffy, sypnie jakąś solóweczkę i gra gitara. Ja wymyślę jakąś orydżinalną nazwę i temat załatwiony. Na następny dzień na ogromnym kacu zebrali się owi grajkowie, spięli poślady i wzięli się ostro do roboty, no bo płyta sama się nie nagra. I tak postał VLTIMAS. Chwilę po tym Season of Mist podsuwa do podpisania kontraktowy cyrograf i debiutancki album „Something Wicked Marches In” już się kręci w odtwarzaczach.
Miałem pewne obawy co to tego wydawnictwa, ale dość szybko zostały rozwiane. Po pierwsze – doskonały i czytelny głos Vincenta, który mimo upływu lat nie stracił swojej demonicznej mocy. Jest w formie, to słychać, a ja uwielbiam pierwsze albumy Morbidów, kiedy Vincent z kompanami porozstawiał konkurencję po kątach. Flo Mounier znany m.in. z gry w Cryptopsy to światowa klasa garkotłuczenia i tutaj nie jest inaczej, techniczne granie ma opanowane w małym palcu. Całości dopełnia black metalowy sznyt, który zadaje Rune Eriksen (ex-Mayhem, Aura Noir).
Na płycie znalazło się dziewięć autorskich kompozycji i muszę przyznać, że każda żyje własnym życiem. Czasami jest extremalnie, bardzo deathowo, potrafią sponiewierać słuchacza. Ale mają też wyczucie i wiedzą kiedy „uspokoić” temat i wpuścić trochę świeżego powietrza. Płyta bardzo zróżnicowana, dużo się dzieje, momentami nawet zaskakuje. Vltimas doskonale wyważył składniki (black i death metal) i skomponował ciekawy album, który nawet po kilkukrotnym odsłuchu nie nudzi. Dla zatwardziałych „prawdziwków” będzie to kolejny kloc, ale patrząc z innej perspektywy (nie nazwisk), to panowie nagrali bardzo dobry album. Czego chcieć więcej? KONCERTÓW!!!
Tyle w temacie i zachęcam do odsłuchu.