Nastała jesień i od razu człowiekowi zachciało się spokojnych i ckliwych melodii. Uwielbiam jesień, bo właśnie ona kojarzy mi się z takim muzycznym smutkiem, bólem, weltschmerzem, a zarazem chwilą, kiedy można zwolnić i oddać się zadumie. Dziś w jesieniarski klimat wprowadził mnie SATURNUS, który już jakiś czas temu zawładnął moją duszą. Muszę przyznać, że nazwa tego duńskiego zespołu niejednokrotnie obijała mi się o uszy, ale niestety wcześniej nie dane mi było obcować z jego muzyką.
Kapela powstała w 1993 roku w Kopenhadze i dorobiła się pięciu dużych wydawnictw. Ostatnie wydawnictwo „The Storm Within”, z którym obwąchuję się już od dłuższej chwili, przynosi siedem potężnych hymnów melodyjnego doom/death metalu. Na płycie nie uświadczymy innowacyjnych rozwiązań czy stylistycznej volty, za to możemy spodziewać się wyciskania łez i wszechobecnego cierpienia. Saturnus podąża ścieżkami, które trzy dekady temu wydeptały My Dying Bride czy Anathema. Ciągnąca się w nieskończoność depresyjna melancholia ujmująco otula nas dźwiękowymi odcieniami smutku. Nad całością unosi się złowieszczy pomruk Thomasa Jensena, który nie tylko potrafi grzmieć. Potrafi też w łagodniejsze tony i ta wokalna „przeplatanka” robi wrażenie.
Płytę odbieram jako całość, jako jedną smutną historię podzieloną na siedem aktów. Muszę przyznać, że nie pamiętam kiedy tak się wzruszyłem. Te melodie naprawdę łapią za serducho i na długo zapadają w pamięci. Myślałem, że w melodyjnym doom/death metalu już wszystko zostało opowiedziane i jak bardzo się myliłem. A takie utwory jak „Even Tide” to istne arcydzieła.
…I wonder why…
This long I’ve survived
Every time I try to go
The waves bring me home…
Na zakończenie tylko dodam, że nie tak dawno udało mi się zobaczyć SATURNUS na żywo. Dźwięki, które płynęły ze sceny zawładnęły mną bez reszty, zatraciłem się w tych pięknych i przygnębiających melodiach.
Mimo wszechobecnego smutku i depresji polecam ten album, bo od czasu do czasu trzeba oddalić się w niekoniecznie wesołe miejsca.