Ech, za dużo kapel ostatnimi czasy powstaje. Człowiek nie jest już nawet w stanie przerobić starych wyjadaczy, którzy od czasu do czasu wydają płyty, aby przypomnieć światu, że jeszcze dychają. A spod ziemi wyrastają już nowe twarze, które chcą zwojować deski światowych scen.
ASINHELL to projekt zaprawionych w bojach kolesi, którzy postanowili razem pograć, a przy okazji dobrze się bawić (czuć tą radosną twórczość 🙂 ).
W skład ASINHELL wchodzą: Marc Grewe (ex-Morgoth, Insidious Disease), Michael Poulsen (Volbeat) oraz Morten Toft Hansen (Blood Eagle, ex Hatesphere). Wszyscy znani i lubiani, więc można się spodziewać raczej dobrego rzemiosła. Ale jak powiadają miłośnicy piłki kopanej – nazwiska same nie grają, więc postanowiłem to sprawdzić na własnej skórze. Debiutancka płyta „Impii Hora”, która wyszła spod skrzydeł renomowanej Metal Blade Records wjeżdża na salony i ciekaw jestem jak sobie na nich poradzi 🙂
Tak sobie myślę, że chyba Poulsen zatęsknił za młodzieńczymi latami i tym albumem postanowił się trochę „odmłodzić”. Na początku swojej kariery zaczynał od death metalu (Dominus) i jak słychać historia znów zatoczyła koło. „Impii Hora” to death metalowy hołd, który cuchnie na mile latami ’90. Nad płytą unosi się aureola Schuldinerowskiej spuścizny, która obecna jest dosłownie w każdym utworze. Do tego charakterystyczny głos Marca, szczypta „przebojowości” i dostajemy produkt prawie idealny. Tak na dobrą sprawę nie ma się do czego przyczepić. Jedynie można pokręcić uchem, że to już było, no ale czego w muzyce nie było? Drewnianej fujarki Pinokia chyba 🙂
Death metal, jakim nas częstują ci trzej panowie, jest skrojony według sprawdzonych wzorców. Jest trochę Europy, ale główne skrzypce gra Ameryka i oczywiście nieodżałowany DEATH. No nie powiem – ma dryg ten Poulsen do death metalowych riffów. Aranżacje zwarte i nośnie, przykuwające ucho na dłużej.
Wszystko się zgadza, więc nic tylko pogratulować udanego debiutu, a powiedzenie, że „to już wszystko było” można włożyć w buty zamiast onucy i tyle w temacie 😉