Jak co roku maniacy ekstremalnego grania na początku lipca zjeżdżają się do czeskiego Trutnova. I ja tam bywam regularnie, więc dziś pokrótce opiszę co mnie tam spotkało 🙂
Oczywiście organizator imprezy, czyli Curby zadbał o doborowy skład tegorocznej edycji festiwalu i wymienię tutaj kilka nazw chociażby takich jak: Bulldozer, Obituary, Vital Remains czy kultowy S.O.B. Ale po kolei… 🙂
Na pierwszy dzień festiwalu, czyli Freak Festival i wieczorny koncert kilku kapel nie dotarłem. Freak Fest to kilka szalonych dyscyplin, które pokazują jak można przetrwać w ekstremalnych warunkach – czyli jazda w koszach na śmieci, wyścigi w wózkach marketowych, jedzenie bardzo ostrej papryki czy picie większej ilości ciepłej słonej wody na raz. Zabawa przednia, a i chętnych nie brakuje. Na amfiteatr dotarłem dopiero następnego dnia na koncert makaroniarzy z Hideous Divinity. Niecałe pół godzinki technicznej i brutalnej death metalowej masturbacji. Przetrzepali futro konkretnie i jak na początek festiwalu zrobili mi bardzo dobrze. LAUTSTÜRMER niestety odpuściłem, żeby zapoznać się z ofertą Grind Marketu.
Po małej przerwie thrashowe trio z Brazylii czyli Nervosa. Powiem szczerze, że te trzy młode panienki dały taki koncert, że kopara opada. Na scenie zapanował istny thrashowy huragan. Jest w tych kobitkach moc i pasja grania, to słychać, czuć i widać. Naprawdę jestem pełen podziwu dla tych trzech aniołów apokalipsy z Brazylii. Dla mnie rewelacja!!!
Po krótkiej, aczkolwiek solidnej porcji Thrashu na scenie pojawiają się kolesie w ubryzganych krwią kitlach. To oczywiście znani i lubiani chirurdzy z General Surgery. 30 minut chorych i zgniłych dźwięków prosto z sekcji zwłok.”Chirurdzy” jeńców nie biorą i tak też było tym razem. Viva gore death metal!!!
Następnym w kolejce był amerykański Hirax. Powiem szczerze, że nie nastawiałem się jakoś specjalnie na ten koncert, a tu taka niespodzianka! Kawał porządnego thrash metalu na światowym poziomie i nawet wysoki wokal Katona W. de Peny nie przeszkadzał mi zbytnio. Po koncercie zbiegliśmy szybko do wyjścia na wspólne foto z tymi sympatycznymi panami.
Zaraz po Hirax kapela, którą chciałem koniecznie zobaczyć, bo rok temu na Brutal Assault trafiłem na dwa ostatnie kawałki z setu i pozostał wielki niedosyt, który postanowiłem nadrobić na OEF. Pod sceną zająłem odpowiednie miejsce przy barierce i cierpliwie czekam. Broken Hope wyszli i bez zbędnego pitolenia jebnęli z grubej berty. Brutalny death metal sączył się gęsto z estradowych głośników i tutaj nie ma przebacz, krew z uszu musi się polać. Kolesie zmietli z powierzchni ziemi wszystko, co się rusza, a growling krzykacza Damiana Leskiego kruszył skały, miażdżył czaszki i wgryzał się w mózg niczym pijawa w skórę!!! Było zawodowo, pełna profeska w mordowaniu. Co mi się ostało po koncercie to kostka gitarzysty, którąś jakimś ślepym trafem złapałem.
Na ten koncert też czekałem, bo na ostatnim BA jakoś kiepsko wypadli -Panie i Panowie: Terrorizer. Tutaj był ten właściwy Terrorizer LA z pierwszym i jedynym słusznym wokalistą czyli Oscarem Garcią. Zagrali materiał z pierwszej płyty „World Downfall” i na taki właśnie koncert miałem ochotę. Nie da się tego opisać słowami – po prostu trzeba było tam być. Klimat lat 90-tych, brudne brzmienie i ten wkurw, który towarzyszył O. Garcii przez cały koncert. Hektolitry jadu wylewającego się z głośników na publikę, no coś niesamowitego. Taki Terrorizer to ja kocham. Ciężko było się otrząsnąć po takiej nawałnicy dźwięków, ale z odsieczą przyszedł Pig Destroyer z USA. Mocny grindcore z połamanymi strukturami utworów to idealne dźwięki na odtrutkę po Terrorizer. Bardzo dobre rzemiosło!
No i czas na walec zwany Obituary, 23:30 i zaczęli gnieść. Jak zwykle brzmienie i dźwięk idealny do łamania kości. Bracia Tardy i spółka w życiowej formie. Widziałem ich rok temu na Brutalu i tutaj nie mam wątpliwości, że aktualnie nie ma lepszego walca koncertowego. Obituary ma siłę niszczącą przeolbrzymią. Po Obituary, na koniec pierwszego dnia – show z podwieszaniem, ale tym razem jakoś tak delikatnie było 😉 Po „wisielcach” nie miałem już siły na więcej, więc grzecznie udałem się na zasłużony odpoczynek.
DZIEŃ DRUGI – po szybkiej zupie czosnkowej i obłożonych chlebach postanowiliśmy częściowo spędzić w Trutnovskich plenerach. Zakupiwszy suchy i mokry prowiant ruszyłem z kompanami (NIE)doli na trasę szlakiem bitwy o Trutnov (1866r). Najpierw chwila ochłody w parku smoka i dalej ścieżką na górkę, z której rozpościera się wspaniały widok na panoramę miasta. Tam oczywiście przystanek w małej drewnianej knajpce na lokalnego browara Krakonosa i szlakiem w dół do amfiteatru. W ulubionym „Motoreście” tuż obok wejścia na areał festiwalu – sycący obiad, no i czas na show. Chciałem zdążyć na Feastem, ale nie udało się. Lividity to kolejny brutalny atak z USA. Brutal Death Metal najwyższych lotów i panowie potwierdzili to na scenie, tylko szkoda, że tak krótko, bo zaledwie pół godzinki.
Po nich zespół, którego nikomu przedstawiać nie trzeba i są częstymi bywalcami OEF – ROMPEPROP z Holandii. Weseli panowie wyszli i zarżnęli jak świniaka na świniobiciu. Pod sceną i na scenie tłum, w pewnym momencie nie było wiadomo kto gra i co się dzieje. Nie szło tego ogarnąć, a w dodatku cała masa fruwających gadżetów typu dmuchana piłka czy koło ratunkowe. Zielony krokodyl też sobie pozwolił na więcej niż zwykłe kłapnięcie pyskiem, uprawiał stage diving, a co – jak zabawa, to na całego! W pewnym momencie basista poczęstował obficie tłum czerwoną cieczą wydostającą się z rury przymocowanej do gryfu gitary. Było kolorowo i tak zawsze jest na koncercie Rompeprop.
Po Holenderskich „cyrkowcach” przyszedł czas na legendę śmierć metalu z USA – VITAL REMAINS. Tony Lazaro jak zwykle uśmiechnięty i sympatyczny dał znak do ataku i … poszli! Ostre jak brzytwa brzmienie skosiło mnie z nóg. Jednak kult ma się dobrze i powrócił ze zdwojoną siłą, bo skład naprawdę chyba najlepszy jaki Tony mógł sobie wymarzyć. Bulldozer też nie miał sobie równych, zagrał rewelacyjny koncert. Zamłócili set składający się głównie z kultowej „IX”, czyli nie mogło zabraknąć „The Derby” czy „Ilona the Very Best”. Księżulek A. C. Wild w bdb formie prawił kazania jak rasowy klecha, no i ten płaszcz z mega kołnierzem 🙂 Była MOC!!!
Zaraz po Bulldozer legenda Grindcore z Japonii S.O.B., czyli godzinka hałasu w klimatach wczesnego Napalm Death. Mi się podobało 🙂 Schirenc plays Pungent Stench czyli Pungent Stench w najczystszej postaci, a tu wiadomo o co chodzi. I na zakończenie dnia drugiego Centinex ze Szwecji. Pół godziny death metalowej masakry. Na więcej nie miałem siły i zaraz po koncercie teleportowałem się do namiotu.
TRZECIEGO DNIA – miałem w planie zobaczyć trzy kapele. No prawie mi się udało, bo Protector rozjechał mnie jak czołg, a Thanatos poprawił. Protectora widziałem ostatni raz chyba na Metalmanii na początku lat 90-tych. Zagrali głównie materiał z dwóch pierwszych wydawnictw, czyli dla mnie najlepszych. Nie zabrakło takich hitów jak „Holy Inquisition”, „Kain and Abel”, „Protector of Death” czy „Golem”. Rewelacyjny koncert z echem brzmienia lat 90-tych. Na Thanatos wybrałem się pod samą scenę i nie żałuję, bo dźwięk był doskonały, widoczność też, no i ten żywioł gitarzystów! Wielki szacun panowie, sponiewieraliście mnie!
Na niemiecką legendę Grindcora Blood już nie miałem siły 🙁
I tak kolejna edycja OEF przeszła do historii. Kto nie był ten KIEP, a kto ma zamiar jechać w przyszłym roku niech się nie waha. Dodam jeszcze, że to jedyny taki festiwal na świecie, festiwal freaków i fanów dobrej grindowej młócki. Tutaj cisza nie ma racji bytu.
foto (za zgodą): Rafał Kotylak www.kotylak.pl