Kilka lat temu pisałem o ich poprzednim albumie „Not For Music”, który mnie zaskoczył i zarazem zaciekawił. Odkryłem nowy wymiar ich muzycznej ekspresji. Dziś ekscentryczni Belgowie z EMPTINESS powracają z nowym albumem „Vide”. Strasznie byłem ciekaw, co tym razem przygotowali i w końcu się doczekałem. Zacznę może od okładki, która trochę mnie zaniepokoiła, bo jednak patrząc na nią lekko zgłupiałem. Skojarzenia padły w kierunku muzyki grind core, ale przy odpaleniu płyty wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
Muzyka na „Vide” została jeszcze bardziej zminimalizowana (zrezygnowano nawet z mocniejszych gitar i wrzasków). Całość jest jakaś taka rozmemłana i toczy się gdzieś obok, taki sen na jawie, a właściwie to raczej koszmar. Dużo akustycznego grania, spokojnego, stonowanego, ale wciąż niepokojącego. Szepty w języku francuskim dodają pewnego rodzaju smaczku i tutaj Emptiness mają u mnie duży plus, bo język ten bardziej mi leży niż dotychczasowy angielski. I po raz kolejny muszę przyznać, że muzyka na „Vide” pasowałaby do jakiegoś mrocznego i obłąkanego filmu Dari Argento czy Sergio Martino (Włoscy reżyserzy specjalizujący się w thrillerach i filmach Giallo).
Dźwięki, które tworzy Emptiess kojarzą mi się z takimi skrawkami papieru bujającymi się na wietrze, na których jest zapisana smutna historia człowieka, który mierzy się z własnymi słabościami. To czas na przemyślenia własnych spostrzeżeń i czas, aby na chwilę się zatrzymać i docenić swoje życie. To podróż do wnętrza umysłu, w którym dzieją się dziwne rzeczy. Słuchając tej płyty wielokrotnie zastanawiałem się, gdzie jeszcze zaprowadzą mnie ścieżki wydeptane przez Emptiness? Do małego, ciemnego i ciasnego pokoju wypełnionego pustką? Po seansie z nimi nic już nie jest takie samo.
Jeśli potraficie otworzyć się na takie mroczne plumkania, to „Vide” odgoni od was wszystkie demony. Ja tak mam.