Tak to czasami bywa, jak człowiek wybierze się na koncert i w oczekiwaniu na „gwiazdę wieczoru” wyjdzie nikomu nieznany support i nagle pozamiata. Tak ostatnio miałem w przypadku TRACES TO NOWHERE, którego do tej pory kompletnie nie znałem. A że ze mnie człek ciekawy, to stanąłem sobie przy scenie i … zapomniałem o całym świecie.

Traces to Nowhere wprowadził mnie w stan hipnozy, z której ciężko było się wybudzić. Na samym początku uwagę moją przykuł subtelny i delikatny głos wokalistki, która swą manierą wokalną przypomina mi głos Ann-Mari Edvardsen z norweskiego zespołu The Third and the Mortal. Dalej – kapitalna sekcja, która idealnie współgrała z ogromną paletą gitarowych pejzaży. Zagrali tylko cztery utwory, ale i tak to była niesamowita uczta. Po koncercie szybko zaopatrzyłem się w ich debiutancki album, który ukazał się kilka miesięcy temu.

Traces to Nowhere "Up to the Sun" recenzja płyty

„Up to the Sun” to prawie godzinna podróż po smutnych melodiach, które idealnie mogłyby posłużyć jako soundtrack. I tutaj na myśl przychodzi mi tylko jeden film: „TWIN PEAKS”. Ten wszechobecny niepokój, który powoli jest budowany, by po czasie prysnąć jak bańka mydlana. Te upiorne wokalizy w „Corridors of Time”, no coś niesamowitego (świetny patent na garach i obłąkana końcówka).

Utwory są dość długie, ale nie nużą, bo cały czas coś się dzieje (Karolina robi rewelacyjną robotę). PłytęTraces to Nowhere "Up to the Sun" recenzja płyty, blog metala odbieram jako całość, nie ma sensu dzielić na poszczególne utwory, bo zburzy to cały urok. Dla mnie to jest podróż, która mogłaby trwać wiecznie. To dryfowanie po bezkresach ludzkiej cywilizacji, gdzie nawet diabeł nie zagląda. Lubię tak czasami podryfować i dać się ponieść wyobraźni, która przy takich dźwiękach nie ma granic.

 

Słucham już tych „opowieści” po raz enty i jestem zauroczony. Idzie jesień, więc takie dźwięki sprawdzą się idealnie na dłuższe wieczory. Dla mnie odkrycie tego roku!!! A muzyka? Nie będę tutaj przypinał żadnej łaty czy ładował do konkretnej szuflady. Dla mnie przede wszystkim to muza szczera, trochę tajemnicza i melancholijna, która łapie za serducho i niech tak zostanie.