TOMB MOLD "Planetary Clairvoyance" recenzja płyty, blog o muzyce metalowej

Z TOMB MOLD pierwszy raz zetknąłem się przy okazji wydania ich drugiej płyty „Manor of Infinite Forms”, która ukazała się w ubiegłym roku. Tony gruzu, jakie zawaliły mi się na głowę, pozostawiły trwały uszczerbek na zdrowiu 😀  Prosty i smolisty death metal, w którym nie do końca wszystko mi pasowało. Ale postanowiłem dać im szansę i z czystej ciekawości gryzipiórka sięgnąłem po kolejny album.

Kanadyjczycy na swojej trzeciej płycie „Planetary Clairvoyance” dalej taplają się w bagnistym klimacie. Brzmienie tak brudne i mało czytelne, jakby wzmacniacze pokryto tonami błota. Taktowce walą jak młoty pneumatyczne umieszczone tysiąc metrów pod ziemią, a wokal wydobywa się z dna olbrzymiej jaskini. Jednym słowem cała płyta to olbrzymia jaskinia, w której bulgocze jak w kotle z gotującą się smołą i czasami ciężko wychwycić co jest tak naprawdę grane. Zauważyłem ostatnio spory wysyp takich „gruzowatych” kapel, ale niestety tylko nieliczne mają w sobie to „COŚ”.

Oczywiście w Tomb Mold widzę duży potencjał i niebawem na pewno podążą własną ścieżką, bo tą płytą udowodnili, że stać ich na dużo więcej. Podoba mi się motoryka albumu, bo wszystko tutaj chodzi bez zarzutów, wolne tempa napędzają te szybsze, ale bez zbędnej spiny. Tomb Mold posiadł dar komponowania, który dziś jest na wagę złota. Niby prosty metal śmierci, ale przesłuchując album wielokrotnie odnajdujemy smaczki ukryte gdzieś w zakamarkach i nie rzucające się na pierwszy plan. I to mnie urzekło! Polecam, choć na początku ciężko się przyzwyczaić do tego błota na głośnikach 🙂

 

P.S. We wrześniu wpadną do Polski na dwa koncerty więc warto ruszyć dupsko i tam być.