blog o doom metalu Sadness

Szwajcaria to nie tylko banki, franki i śmierdzące sery, ale i dobra muzyka. Nie ma tego za wiele, ale jak już jest to pierwsza liga. Na myśl od razu przychodzi mi Hellhammer/Celtic Frost/Tryptikon, Krokus, Samael, Alastis, Messiah no i Sadness. Dziś o tych ostatnich, bo wielki to był zespół i bardzo niedoceniony.

Powstali w 1990 r w Sionie i przez osiem lat swojej mrocznej działalności nagrali trzy albumy. Po wydaniu dwóch demówek w 1993 r Witchhunt Records wydaje debiut „Ames De Marbre”. Zaledwie 35 minut depresyjnej muzyki przesiąkniętej do bólu smutkiem i depresją. Mrok nabiera tutaj innego wymiaru, a  złowieszczy głos Steffa dopełnia całości.

Przeklęta  to nuta przesiąknięta specyficznym rodzajem grozy rodem z filmów lat 70-tych, gdzie czerń i biel tworzyły niesamowity klimat. Mnie pochłonął ten album bez pamięci. Wyśmienicie zaaranżowane partie fortepianu, które na przemian przeplatają się z delikatnym niewieścim głosem i skrzypcami.

W 1995 r Godhead recordings wydaje drugi album „Danteferno”. Klimatem przypomina dokonania z pierwszej płyty czyli dalej smutek, mrok i depresja. Urzekły mnie wysublimowane partie  orkiestralne, których może nie ma za wiele, ale jak już się pojawią, to ciarki mam na całym ciele. Bardzo dobra płyta i w niczym nie ustępuje „jedynce”.

W 1997 r wychodzi niestety ostatnia płyta tych surrealistycznych Szwajcarów: „Evangelion”. Płyta zawiera cztery nowe utwory plus trzy znane z poprzednich wydawnictw. Wielka szkoda, że tak szybko pożegnali się z muzycznym światem, bo zespół to był wielki i do tej pory słyszę głosy, że to właśnie Sadness i Samael wywarł wielki wpływ na szwajcarska szkołę klimatycznego metalu. I ja się pod tymi słowami podpisuję.

Tak dla ciekawskich podaję skład:
Steff Terry – Stephane Rössli
Chiva – Phillippe Riand
Gradel – Claude Lugon
Lloyd – Laurent Perroud
Andy – Andre Zuffrey

 

 

foto: metal-archives.com