sadist blog o muzyce metalowej, recenzje płytKolejny już, siódmy album progresywnych Włochów z Sadist nie przynosi aż tak drastycznych zmian jak było w przypadku płyty „Lego”, którą nie wiedzieć czemu i komu nagrali w 2000 r. „Hyaena” – bo o niej dziś mowa – to 45 minut progresywnego death metalu, choć  tak naprawdę death metalu jest tutaj jak na lekarstwo.

Tommy Talamanca słynie ze swoich wirtuozerskich zapędów i tym razem dał upust swojej wyobraźni. Rozbudowane gitarowe popisy przekładają się z klawiszowymi pasażami, które nie sposób by było pomylić z innym zespołem. Płytę otwiera zakręcony „The Lonely Mountain”, czyli rwane gitary, perkusyjne łamańce i charakterystyczny skrzek Trevora. W połowie utworu wskakuje całkiem fajna zagrywka na basie, która podparta jest ciekawym solem.

sadist Hyaena death metal progressive

„Pachycrocuta” zaczyna się niezłą psychodelą i tak też jest do końca. Natomiast „Bouki” to już typowy Sadist, który znamy z poprzednich płyt, czyli rwane tempa, basowe zawijasy, no i ten upiorny klawisz, który nie jest tylko pozornym wypełniaczem.

Ciekawostką na płycie jest utwór „Gadawan Kura”, czyli instrumentalna podróż w krainę łagodności. Spokojne plumkanie gitary akustycznej podparte basowym podkładem, czyli chwilka na złapanie oddechu przed kolejnymi łamańcami. Zaraz po nim następuje atak w postaci „Eternal Enemies” i tutaj Sadist powraca z kolejną porcją matematycznych równań. I właśnie taki Sadist uwielbiam.

Płyta bardzo równa, dostarczająca co chwila nowych emocji, cały czas coś się dzieje i panowie tak naprawdę nie dają odpocząć słuchaczowi. Jedna z lepszych pozycji w dyskografii tych progresywnych makaroniarzy 🙂

Mi pasi.