Angus blog o heavy metalu thrash recenzje albumów metalowych

Dziś kilka zdań o zespołach, które może nie za wiele zwojowały na scenie szeroko pojętego heavy metalu, ale jednak są godne poświęcenia im choćby minimalnej uwagi. Do takich właśnie zaliczę holenderski ANGUS, który istniał w latach 1983-88 i 2007-2013. Nagrali dwie płyty „Track of Doom” (1986 Megatron) i rok później „Warrior of the World”. Muzyka Angus to typowy europejski heavy metal, który niestety niespecjalnie zapada w pamięci i może dlatego szybko świat o nich zapomniał. Posłuchać można jak najbardziej. I nic poza tym.

 

Cyclone blog o muzyce metalowej o metalu heavy thrash speed recenzje płyt albumów

Cyclone

Rzut beretem i jesteśmy w Brukseli, gdzie w latach 1981-1990 działał thrash metalowy Cyclone. W tym okresie zdążyli zarejestrować dwa albumy, pierwszy to „Brutal Destruction” (Roadrunner Rec. 1986r). Muzycznie mamy tutaj do czynienia z szorstkim i prymitywnym thrash metalem, który przyodziany jest w krzyczący wokal wyższych rejestrów.

Druga płyta „Inferior to None” (Justice Records 1990r) została już bardziej dopieszczona, brzmienie jest bardziej selektywne, utwory nabrały odpowiedniej dynamiki, a i wokalista oszlifował swój głos. Po tej płycie Cyklon zniknął z powierzchni ziemi na dobre.

Na chwilę przenieśmy się teraz do Niemiec, gdzie od 1981 roku w oparach alkoholu działa speed metalowy BACKWATER. W 1984r Desaster wydaje ich debiutancki album „Revelation”, czyli pół godzinki metalu a’la wczesny Motorhead. Drugi album „Final Strike” z 1986r jest ich ostatnim albumem i w 1992r zespół przestaje istnieć.

Jednak, jak się okazuje, Thomas Guschelbauer nie może żyć bez muzyki i w 2007 roku reaktywuje zespół. W 2013r ukazuje się długo oczekiwany trzeci album „Take Extreme Forms” (Iron Shield Records). I tutaj Backwater to już nie prymitywny speed metal, tylko rasowy i techniczny thrash metal z ostrym jak brzytwa brzmieniem. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się aż tak drastycznych zmian, a tutaj takie zaskoczenie.

Fajnie, że kolesie wrócili i po tylu latach niebytu nagrali TAKI album! Jest MOC!!!

 

 

 

Przenosimy się teraz za ocean, gdzie w latach 1984-1993 w Teksasie działał JUGGERNAUT.

Po trzech demówkach w 1986r Metal Blade wydaje debiutancki album „Baptism under Fire”. To zaledwie dwa kwadranse technicznego, a nawet progresywnego thrash/speed metalu, z ciekawymi partiami basu, który góruje nad resztą instrumentów. Płytka bardzo mi podeszła i często ją  odsłuchuję.

Rok później ukazuje się drugi i zarazem ostatni album „Trouble Within” (Metal Blade Rec.). Juggernaut po tej płycie nie nagrał już nic więcej, mimo to fajnie jest po latach sięgnąć po ich wydawnictwa.

Natomiast nowojorski EXORCIST to zespół jednej płyty.

Powstali w 1985 r i rok później Cobra Records wydaje ich debiutancki album „Nightmarte Theatre”. Jak ja byłem zachwycony tym albumem… te krótkie intra pomiędzy utworami, dziwne gadki, trzaski z  wypadków, złowieszcze szepty, dziwaczne odgłosy – prawdziwy teatralny koszmar 😉

Muzycznie to był zwykły speed metal z okultystycznymi tekstami, ale zasłuchiwałem się tym albumie bez pamięci. Często się łapię na tym, że nucę coś pod nosem i po czasie okazuje się, że są to refreny z „Nightmare Theatre”. Płyta łatwo wpada w ucho, dużo tutaj zgrabnych melodii, cukierkowatych solówek i mimo upływu czasu ten album doskonale się broni.

 

HALLOW’S EVE jest kolejnym niedocenionym zespołem, który działał w latach ’80-tych i z małą przerwą działa do dziś, choć to już nie ten sam zespół, co niegdyś. Ich początki sięgają 1983 roku, gdzie Tommy Stewart i Stacy Andersen z Atlanty  postanawiają razem pograjkować i powołują do życia Hallow’s Eve.

Dwa lata później Metal Blade wydaje ich debiutancki mini longplay „Tales Of Terror”.

I tutaj od pierwszych taktów zostałem rzucony na kolana. Bardzo dobry wokalista z czystym rasowym głosem, który wybija się ponad ten cały muzyczny bałagan. Kapitalne aranżacje utworów, które świetnie zapadają w pamięci i człowiek później nuci pół dnia. Zakochałem się w tym albumie absolutnie.

W 1986 r ukazuje się drugi album „Death &  Insanity” (Metal Blade) i słychać, że zespół ograł się i funduje nam sporą dawkę thrash metalowego rzemiosła najwyższej próby. A takie utwory jak „Lethal Tendencies” miażdżą wszystko, co napotkają na swej drodze. Płyta bardzo równa, z soczystym brzmieniem i czytelną sekcją. Słychać, że producent włożył w nią całe swe serce.

Dwa lata później ukazuje się „Monument” i ku mojemu zaskoczeniu – to płyta bardzo przeciętna, zupełnie nie wiem co się stało, ale zespół stracił swój młodzieńczy wigor. W 1993 roku zespół przestaje istnieć 🙁

W 2004 r następuje reanimacja trupa i rok później w odtwarzaczach kręci się album „Evil Never Dies”. Słuchałem tej płyty wielokrotnie i ni cholery nie podeszła mi. Jest taka jakaś nijaka, bez pomysłu i jasnej koncepcji. I podobne odczucia mam w przypadku ich ostatniej produkcji „The Neverending Sleep”. Jak dla mnie po „Death & Insanity” mogliby zaprzestać nagrywania płyt i na dobre by im to wyszło.

Z mojej strony na dziś to tyle. Cdn…