INTRONAUT "Fluid Existential Inversions" - blog o muzyce alternatywnej, recenzje płyt

Jakiś czas temu dostałem od Century Media płytę kapeli INTRONAUT – „Walley of Smoke” i po kilku odsłuchach stwierdziłem, że chłopaki całkiem ciekawie kombinują i coś z nich może wyrosnąć. Na płycie wydawca umieścił naklejkę z napisem „For fans of Mastodon and Baroness”. Trochę na wyrost te określenie, bo większych podobieństw się nie doszukałem, a już szczególnie do Baroness. Album na dłuższą chwilę zagościł w mojej głowie. Po tej płycie wydali jeszcze dwa albumy, ale gdzieś umknęły mojej uwadze.

Jest rok 2020 i niespodziewanie dostaję „Fluid Existential Inversions”, czyli szósty album kwartetu z Los Angeles.

Dziewięć kawałków solidnego progresywnego rocka z metalowym pazurem nie od razu rzuciło mnie na kolana. Powolutku i niespiesznie zacząłem się wgryzać w zawartość „Fluid Existential Inversions”.

Na otwarcie krótki – instrumentalny „Procurement of the Victuals”, a zaraz po nim „Cubensism” z ciekawym rwanym riffem i przesterowanym basem w tle (w środku delikatne wyciszenie). Otwarcie idealne, wiec lecimy dalej, bo „The Cull” zaczyna się ciężko i topornie z histerycznym głosem. Później kombinowanie z tempem i trochę zaleciało Tool’em. „Contrapasso” gniecie od początku typowo sabbatowskim riffem, który z czasem ustępuje miejsca prog rockowi w stylu Porcupine Tree. „Speaking of Orbs” to skóra ściągnięta z Porcupine i gdyby mi ktoś zapuścił ten kawałek bez wahania wskazałbym na P.T. ( w utworze pojawia się fajny thrashowy motyw, który zapada na długo w pamięć)

„Tripolar” jest dla mnie najciekawszym utworem na płycie, bo jest klimat jaki uwielbiam i jest pomysł (trochę cuchnie Mastodonem, ale to mało istotne). „Check Your Misfortune” z połamanym początkiem a’la Voivod rozkręca się bardzo dynamicznie i tak jest do końca, z małymi przerwami na fajne pitolenie z melodyjką, która kojarzy mi się z Japonią (no i ta bajeczna końcówka). Podobają mi się też linie wokalne – w tym kawałku są spokojne i wyważone. „Pangloss” walcuje od początku, bo riff jest naprawdę mocarny, a cały utwór jakiś taki niespokojny duchem. I na zakończenie „Sour Everythings”, który specjalnie mnie do siebie nie przekonał.

Ogólnie płyta bardzo dobra, przesłuchałem kilka razy i nie zmęczyła mnie. Fajne granko, może specjalnie nie wybijające się, ale warte uwagi.