Imperial Triumphant-"Vile Luxury" (Gilead Media 2018) recenzja albumu
O kapeli, czy bardziej „tworze” – Imperial Triumphant nie miałem dotąd bladego pojęcia. Gdzieś obiła mi się nazwa o uszy, ale nie zaprzątałem sobie nią głowy, aż tu nagle jak grom z jasnego nieba spadł na mnie ich trzeci album „Vile Luxury” i zrobił mi wielkie KUKU. Dosłownie! Bo takiego natężenia dźwięków w swej najbardziej ohydnej formie dawno nie słyszałem. Po wysłuchaniu całości musiałem zrobić sobie krótki spacer i zaczerpnąć świeżego powietrza, bo duchota jaka bije z tego albumu przybiła mnie do krzyża.

„Swarming Opurlence” rozpoczynający album nie wróży niczego dobrego. Obłąkane dęciaki tu i ówdzie złowrogo porykują, by po chwili zderzyć się z atomowym podmuchem. Całości dopełnia jakiś bliżej nieokreślony wyziew, który nie przypomina ludzkiego głosu. Wszystko odegrane w iście piekielnym tempie. Kurwa, ale jazda! A to dopiero początek. Co będzie dalej? Boję się aż tak daleko wybiegać w przyszłość. „Lower World” rozszczepia atom na miliony cząstek, ledwo ogarniam ten chaos. Panowie litości!

„Chernobyl Blues”, który jest wyryczany (raczej wyrzygany) po rosyjsku zniszczył mój system koordynacji słuchowej, ale totalna anihilacja następuje dopiero w drugiej części utworu. Coś czuję, ze epicentrum wybuchu jest już bardzo blisko -„Cosmopolis”, po którym pozostają już tylko zgliszcza (ten fortepian mnie sponiewierał). „Mother Machine”, The Filth” i „Luxury in Death” dopełniają procesu gnilnego moich narządów słuchu. Koniec – wysiadam z tej kapsuły chaosu!!!

Imperial Triumphant-"Vile Luxury" (Gilead Media 2018) recenzja płyty

 

Podsumowując – na płycie znajduje się sporo ciekawych rozwiązań, które wymagają od słuchacza większego skupienia. Nie będę rozbierał całości na czynniki pierwsze i dogłębnie analizował, co muzykom leży na śledzionie. Płyta do wielokrotnego odsłuchu i najlepiej na słuchawkach, by w pełni poczuć na własnej skórze tą przerażającą atmosferę. Zatwardziali death metalowcy raczej nie przełkną tej olbrzymiej piguły, ale warto spróbować.

Ja uwielbiam takie dźwięki, gdzie geniusz napotyka na swej drodze szaleńca i postanawiają razem wędrować krętą ścieżką pełną mrocznych zakamarków. Czyżby kolejna płyta roku? Która to już z kolei bo się pogubiłem… 🙂