Hostia - blog o muzyce alternatywnej, recenzje płyt

Ojcze nasz, któryś jest w piekle, nie wódź nas na pokuszenie, ale zbaw nas ode złego…

HOSTIA.

Tak, tak, panowie nie rzucają dźwięków i słów na wiatr, tylko szykują nam konkretny wpierdol. Mini album „Hostia”, który właśnie wpadł w me łapska, to trzynaście killer grinder tracków naładowanych nienawiścią i przepełnionych agresją do granic ludzkiej wytrzymałości.

Jestem pod ogromnym wrażeniem, bo jak na debiutancki materiał brzmi to rewelacyjnie. Potężna sekcja, mielące wiosła i konkretny grób z paszczy, czyli to co kocham. Grind zawsze był bliski mej duszy i jak pojawia się coś nowego na naszej scenie, to jednak jest to wydarzenie. Panowie! Kawał zajebistej roboty wykonaliście i za to szacun. Oczywiście słychać delikatne wpływy praojców Grindcore z UK, ale w tych czasach to chyba nieuniknione.

Na otwarcie Hostia serwuje „Corroded Cross” i już wiemy z czym mamy do czynienia. Panowie od początku plugawią i rozsiewają zarazę w domu bożym. Tutaj nie ma zmiłuj się: mielenie kości, ćwiartowanie i profanacja świętości – to jest właśnie Hostia. Ale znalazła się też chwilka na złapanie oddechu, czyli „Kill by Life” (ukłon w stronę nieśmiertelnego Motorhead) – to dopiero moc i siła, Lemmy byłby dumny!

Nie będę się tutaj dłużej rozwodził nad zawartością tego MCD, proponuję zarzucić słuchawki na uszy, volume odkręcić na maksa i jazda.