BLACK MAGNET "Hallucination Scene" recenzje płyt metalowych, blog o muzyce alternatywnej

Ciekawe – ile jeszcze takich płyt odkryję, które ukazały się w ubiegłym roku, a dopiero teraz do mnie docierają? No ile? Przyznam się, że ogrom wydawniczy ostatniego roku zwyczajnie mnie przygniótł, przytłoczył i zmiażdżył. Zaczynam tracić kontrolę, a dość sporo przerabiam materiałów, które dostaję czy też nabywam drogą kupna. Ukazało się naprawdę sporo dobrych rzeczy, więc chyba ta pandemia ma też sporo plusów (mam na myśli tylko muzykę, bo z resztą to wiadomo – do bani).

BLACK MAGNET  to świeża rzecz na muzycznej mapie muzyki niezależnej, a mówiąc ściślej: industrialnej. A scena industrialna zawsze mnie fascynowała i nawet kiedy odkrywam takie powtórki z rozrywki, to zawsze sprawia mi to dużą radość. Black Magnet tworzy James Hammontre, który nagrał na ten album wszystkie partie wokalne i  gitarowe, zaprogramował perkusję i sample. Muzykę, którą zawiera ten krótki album, można określić jako zimny, industrialny metal z pulsująca perkusją i zniekształconym głosem puszczonym przez megafon czy jakieś inne urządzenie. Riffy typowe dla muzyki metalowej, które przypominają mi wczesne Ministry czy Pitch Shifter.

Na całość nałożono odpowiednią dawkę fabrycznego brudu, smaru i chłodu, co czyni tą muzykę jeszcze bardziej odhumanizowaną. Uwielbiam takie bity podszyte mroczną elektroniką, nawiedzone proroczym głosem, gdzie skóra cierpnie od pierwszych taktów. Tutaj nie jest inaczej, bo taki „Divination Equipment” gniecie nieludzko niczym ogromna hydrauliczna prasa, a zamykający album „Walking in the Dark” wyciska ostatnie soki. Uwielbiam to zakończenie z pulsującym pikaniem z tyłu głowy (polecam słuchać na słuchawkach).

Jak dla mnie to troszkę za krótki materiał, bo gdy zacząłem się nim delektować to nagle się skończył. 25 minut to dobre jest na przystawkę, ale może i o to chodziło, żeby zaostrzyć apetyt przed daniem głównym. Muszę przyznać, że brakuje mi takiego grania na naszym podwórku. Kiedyś podobne klimaty penetrował DIFFERENT STATE, ale niestety po śmierci Marka Marchoffa temat został zamknięty. A może coś bulgocze pod ziemią, a ja nic om tym nie wiem? Dajcie znać jak coś/gdzieś.

Kończąc marudzenie dodam tylko, że jak lubicie fabryczne klimaty, to warto zrobić sobie seans z kilkoma scenami halucynacji, bo być może poprawią wam nastrój.